15 grudnia 2012

Top 7/7


Ahoj,
aby nie stracić z pamięci (a z wiekiem niestety staje się ona coraz krótsza i krótsza) fajnych piosenek, które w danym czasie nadmiernie katuję na ipodzie, macbooku i telefonie postanowiłam raz w tygodniu zamieścić tutaj 7 piosenek tzw. moich piosenek tygodnia. Oczywiście nie skupiam się tylko na najnowszysch wydawnictwach ale również sięgam w lata wręcz zamierzchłe.
W "rachunku sumienia" pomoże mi w tym genialna strona lastfm. oraz tamtejszy scrobbler który serdecznie wszystkim polecam. Ja go używam już od roku 2009 i zdecydowanie wymiata. Fajnie spojrzeć czego słuchało się np. 3 lata temu.

Przechodząc do pierwszej top 7 muszę zaznaczyć, że zapewne w każdym tygodniu pojawi się jakaś piosenka Michaela Jacksona. Cóż zrobić tak to już jest, że nie wyobrażam sobie dnia bez muzyki MJ. Kolejność piosenek jest przypadkowa.

Earth, wind and fire - "Let's Groove" - (1981)


Nie ma to jak szczypta boogi... szczególnie rano. Polecam remixy :)

Lil Wayne ft. Bruno Mars - "Mirrors" - (2012)


Inteligentny tekst, boski głos Bruno Marsa + nawiązanie do MJ!

Austin Brown - "Menage a Trois" - (2011)



Pozytywna nuta z głosem młodego pokolenia z rodziny Jacksonów ... idelane połączenie :)

Michael Jackson - "Slave To The Rhythm" - (2001)

Piosenka nieznana, niewydana napisana w roku 2001 z myślą o płycie Invincible.  Wpadła w ucho i nie chce wypaść :).

Bon Jovi - "It's my life" - (2000)



Przede wszystkim tekst i gitara. It's my life i wszystko jasne!

Linkin Park - "Castle of Glass" - (2012)



Ciekawy utwór LP z którym długo musiałam się przegryzać zanim zaczął mi się podobać.

Ektor, Dj Wich feat. Hugo Toxxx - "Zmiz" - (2012)



Genialny tekst szczególnie w sytuacji gdy trafiasz na człowieka którego wolałbyś nigdy nie spotkać.

I to by było na tyle, pozostaje tylko życzyć miłego słuchania :)

Mejte se hezky
Anci

12 grudnia 2012

Mój Liberec...

Ahoj,
podjęłam decyzję o rezygnacji z napisania drugiej części tekstu o On-arrival meetingu ponieważ chwil spędzonych w Tresniovce nie uważam, za godne pozostawienia w mojej pimięci.
Taką chwilą z pewnością jest jednak fakt iż zostałam zakwalifikowana do pocztu wolontariuszy na Mistrzostwa Świata Juniorów w narciarstwie klasycznym, które w styczniu odbędą się w Libercu. Będę pełniła tam rolę attache polskich skoczków narciarskich. Fajna opcja tym bardziej, że ostatnio mało operuję mówionym językiem polskim. Będzie więc szansa nadrobić...
Uwielbiam tego typu imprezy sportowe. Cały czas wspominam Mistrzostwa Świata w narciarstwie klasycznym Liberec 2009, w których też brałam czynny udział. Mam nadzieję, że na MŚJ będzie tak samo fajna atmosfera. Wszystko na to wskazuje ponieważ na sobotnim szkoleniu było bardzo sympatycznie. Samo szkolenie oczywiście odbyło się w Libercu. Jakaż byłam szczęśliwa, że nareszcie po dość długim czasie zawitałam do mojego ukochanego miasta. Choć szkolenie rozpoczynało się dopiero o godzinie 12:15 do Lbc wyruszyłam już o 8.00. Wypasiony autobus Student agency w którym mogłam obejrzeć film oraz zagrać w gry na monitorze znajdującym się tuż przede mną dojechał do celu punktualnie o godzinie 9.15. Zatem miałam dużo czasu by powspominać stare dobre czasy kiedy to jako dość młode dziewcze przechadzałam się ulicami tegoż miasta.
Brodząc w kilkudziesięcio centymetrowym śniegu po kilkunastu minutach dotarłam do ratusza... oczywiście nic się nie zmienił :)


Hmm jakież szczęście, że pogoda dopisała. -7 stopni i  cudne słoneczko, ktore oświetlało całe Namesti Dr. E. Benese na którym nie mogło zabraknąć świątecznej choinki. Szłam wolnym krokiem ekscytując się wszystkimi budynkami, które kiedyś przecież tak dobrze znałam. Weszłam do paru sklepów, niestety i tu zniknęło Kenvelo. Hmm chyba zniknęło w całej Czeskiej Republice....
Zdecydowanie zainwestowano w nowe centra handlowe. Przeszłam się po wszystkich i kupiłam kilka świątecznych prezentów. Muszę przyznać, że wyglądają imponująco. Już wiem gdzie pojadę po wiosenne buty :P. Szkoda, że nie miałam czasu żeby wybrać się do Dinoparku ale co się odwlecze to nie uciecze. Na MŚJ spędze przecież ponad tydzień.
Fugnerka w sumie nadal taka sama, dalej trzeba dziko biegać przez tory tramwajowe, chociaż niekiedy ma to swój klimat np. nocą ha ha ha..... Stare dobre KFC w którym tyle ciekawych rzeczy się wydarzyło nadal stoi na swoim miejscu. Wstąpiłam zamówiłam twistera i kubełek frytek i znalazłam swój ulubiony stolik. Hmm i zatraciłam się we wspomnieniach....




Po drodze na przystanek tramwajowy spotkałam Danni. Pokonwersowałyśmy torchę i wspólnie pojechałyśmy na szkolenie, które odbywało się dokładnie w Lidovych sadech. Okazuje się, że nie jestem jedyną bardzo nakręconą na Czechy osobą. Sa i inne mi podobne istoty ale one nie mogą pochwalić się takim zacnym tatuażem jak ja :). Lidove sady ulokowane są na górzy, niedaleko libereckiego ZOO oraz legendarnego Harcova :D. Kolejne miejsca wspomnień...
Pierwszym punktem szkolenia była rozmowa z koordynatorką wszystkich attache Maruskou. Ponieważ znam ją doskonale z MŚ nie musiałam uczestniczyć w tych oficjalnych wprowadzeniach. Drugi punkt to wizyta w arealach: Jested i Vesec....
Skocznia ah skocznia jak bardzo mi jej brakowało. Muszę przyznać, że jest tak samo piękna jak dawniej no i cały czas jest dopieszczana.


Niestety nie udało nam się dokładnie obejrzeć arealu Vesec ponieważ napadało tyle śniegu, że autokar nie mógł się do niego dostać. Pojechaliśmy więc z powrotem....Kiedy dojechaliśmy czekało nas jeszcze nudne szkolenie BHP i kilka innych monotonnych wystąpień. W przerwie udałam się jeszcze na osobisty meeting z Maruskou, która potwierdziła moje zadania na styczeń. Następne szybka herbatka, kolac i chwila odpoczynku w oczekiwaniu na Zanete. Kiedy Jej grupa skończyła meeting udałyśmy się na piwko i pizze oczywiście na Harcov. Ah Esko, Esko.... kiedyś jadłam tam najlepszą pizze serową na świecie. Niestety ewidentnie zmienił się szef kuchni bo tym razem pizza była średnia. To już nie to co było podczas MŚ i wcześniej.
Ale jestem przeszczęśliwa, że po prawie 3 latach znowu spotkałam się z Zaneta i mogłyśmy sobie porozmawiać :). Zdecydowanie teraz będziemy umawiały się na piwko częściej :).

Sobota w Libercu minęła niestety szybko ale ogromnie się cieszę, że niedługo tam wrócę i mam nadzieję, że spędzę kolejny niezapomniany tydzień.

Mejte se hezky
Ancik

13 listopada 2012

Země česká domov můj.../ EVS część pierwsza.


Ahoj,
właśnie mijają dwa miesiące mojego pobytu w Pradze (pisząc precyzyjnie prawie dwa miesiące ponieważ kilka dni spędziłam w Polsce) pomyślałam więc, że przydałoby się jakieś podsumowanie. Zacznę zdecydowanie od plusów i minusów czeskiej stolicy a następnie przejdę do opisania EVS-u.
A więc jeśli chodzi o Pragę nadal nie jestem fanką tego miasta. Irytują mnie wszechoobecni Cyganie, którzy w większości wyglądają jakby dopiero co wyszli z kryminału. Druga sprawa to turyści uuh są wszędzie... miał racje mój kolega, który kiedyś powiedział mi, że jeśli w Pradze spotkam Czecha to powinnam się cieszyć bo to rzadkość.
Nie lubię również praskiego metra, które jest zagmatwane, przerażają mnie długie schody prowadzące w dół oraz przesiadki z jednegej lini na drugą. O tym, że na kilku stacjach przerazliwie śmierdzi nie będę się rozpisywać. Niestety jest też sporo drożej niż w Polsce. Np. jeśli chodzi o kosmetyki czy ubrania :(... czyli zdecydowanie towar pierwszej potrzeby.
Tyle jeśli chodzi o minusy plusów jest zdecydowanie więcej.


Po pierwsze dzielnica w której mieszkam (Ladvi), przyjazna, spokojna i co najważniejsze oddalona od centrum. Z okna mam piękne widoki o czym wspominałam już wcześniej a jeśli chcę gdzieś dojechać jest metro :), które generalnie w odróżnieniu od Warszawy dowiezie mnie wszędzie.
Ladvi jest super :)
Kolejna rzecz, która jest dla mnie ważna to ludzie, sympatyczni, uśmiechnięci w metrze czy w tramwaju chętni do rozmowy... Trzeba wspomnieć, że nawet motorniczy poczeka kiedy widzi, że biegniesz do tramwaju... Nie ma opcji zamknięcia ci drzwi przed nosem i złośliwego uśmiechu kiedy już to zrobi. W ogóle tu jest jakoś tak bardziej pozytywnie...Kasjerka podejmuje dialog, samochody w większości zatrzymują się gdy chcesz przejść przez ulicę a i jeśli chodzi o sposób ubierania się szczególnie młodych ludzi jest zdecydowanie bardziej kreatywnie.
Kolczyki,  kolorowe włosy czy, ciekawe fryzury nie są tutaj tematami do burzliwych dyskusji. Zdecydowanie większa tolerancja niż w Polsce.
Nie można oczywiście generalizować bo w każdym koszyku znajdzie się zgnile jabłko ale opisuję swoje doświadczenia a te są zdecydowanie bardzo dobre. Wspominałam o wysokich cenach ubrań ale rekompensatą jest znacznie większy wybór firm. Np. Ed Hardy czy australijska firma Hot Tuna.... o oryginalnych gadżetach z Michaelem Jacksonem już nawet nie wspominam.
Lubię też sprawnie działającą czeską pocztę. Pierwszy raz spotkałam się z brakiem awiza i odbieraniem listów poleconych po pokazaniu smsa lub maila. Hmm bardzo dobra opcja Polsko ucz się. Nawet powszechnie nielubiany kontroler biletów jest tutaj kulturalny.
Aaaa i zapomniałam dodać bardzo przystojni faceci... hmm nie wiem w którą stronę patrzeć tylu ich tutaj jest :).
Mam nadzieję, że z dnia na dzień w Pradze będę się czuła coraz lepiej. Bo przecież wszystko zależy przede wszystkim od spotkanych ludzi a jak się ostatnio przekonałam w metrze, pociągu czy tramwaju można poznać interesujących ludzi z którymi znajomość z biegiem czasu rozkwita :)

Przez ten miesiąc zdąrzyłam być w kilku ciekawych miejscach w Czechach między innymi w Zeleznym Brodzie, Vrate (czyt. Czeski Raj), Nymburku, Libercu, Ceskych Budiejovicach czy niesamowitym Ceskym Krumlovie. To właśnie te wspaniałe miejsca sprawiły, że czułam się rewelacyjnie, że nareszcie byłam szczęśliwa. Dla mnie Czechy to nie Praga a właśnie mój Liberec, Jablonec czy Cesky Krumlov.


Czeski Raj 


Cesky Krumlov 

Oprócz obowiązków mam tutaj sporo czasu dla siebie. Spaceruję, rysuję, spotykam się z czeskimi znajomymi a z miesiąca na miesiąc powinno być tego czasu jeszcze więcej ponieważ odpadną mi wszystkie zadania związane z urządzaniem się i aklimatyzacją. 
Skoro już wspomniałam o obowiązkach napiszę kilka zdań o EVS.
Europejski wolontariat bo chyba tak brzmi polskie tłumaczenie... póki co niestety mnie rozczarowuje. Spowdziewałam się zdecydowanie większej ilości ciekawych zadań i tego, że będę używała tylko języka czeskiego.. Niestety ponieważ inni wolontariusze nie znają czeskiego cały czas słyszę angielski. Z drugiej strony zastanawia mnie to jak można przebywać w Czechach rok i prawie nie mówić po czesku. Najwyraźniej brakowało motywacji... ja tę motywację mam nieprzerwanie od kilku lat :)

Organizacja goszcząca to Dum deti a mladeze Ulita... sympatyczne miejsce tylko bardzo niezorganizowane. Ludzie pracujący tam są w większości nieogarnięci ale to już nie mój problem. Ja tak jak sobie zakładałam pracuję w Centrum pro predskolni deti i tam zdecydowanie czuję się świetnie. Klara (kobieta z którą pracuję) jest fantastyczna a i same dzieciaki bardzo pozytywnie mnie przyjęły.
Nastawiałam się na normalną 8 godzinną pracę a pracuję dziennie 4 ....cóż...


 

moje dzieciaki :)
(Radim, Andulka i Matysek)

Jeśli chodzi o samą organizację wolontariatu to tu jest już niestety trochę gorzej. Nasza koordynatorka średnio (najłagodniej mówiąc) sobie radzi ze wszystkimi formalnościami. Ta praca najwyrazniej ją przerasta. Nie idzie jej załatwianie spraw kluczowych takich jak pieniądze, lokal czy kurs językowy.
Na początku bardzo mnie to irytowało teraz staram się już przyzwyczajać i zbędnie się tym nie przejmować. Sama przecież dam sobie radę ze wszystkim :)
Pozostali wolontariusze Paulina (z Polski), Abbi (z Irlandii) oraz Carmen ( z Hiszpanii) są w porządku ale każda z nas mieszka gdzie indziej więc nie spędzamy ze sobą zbyt wiele czasu. Najwięcej czasu spędzam z Abbi ponieważ przyjechałyśmy w tym samym czasie no i razem byłyśmy na On-arrival meetingu... (tzn przetrwałyśmy on-arrival meeting).

On-arrival Meeting
Każdy wolontariusz, który przyjeżdża do danego kraju musi na początku swojej przygody wziąć udział w tzw on-arrival meetingu, który ma być swoistym szkoleniem na którym ów wolontariusz powinien dowiedzieć się wszystkiego o funkcjonowaniu EVS.  Powinien to bardzo dobre słowo bo ja np. nie dowiedziałam się na OAM zupełnie nic, ale o tym za chwilę.
Szkolenie odbywało się w dziwacznym miejscu położonym gdzieś pomiędzy Ceskymi Budejovicami a Ceskym Krumlove. Gdzieś bo Statek Vystice znajdował się po prostu na środku szczerego pola. W promieniu kilku jak nie kilkunastu kilometrów nie było po prostu nic pomijając las.


by @Diego

Warunki iście spartańskie, prysznice i toalety w innym budynku, zimno, pełno komarów i wielkich pająków fuuu. Do tej pory kiedy myślę o tym miejscu mam gęsią skórę :D
24 osoby z całej Europy wywiezione na całkowitą prowincję. Szkolenie a właściwie "szkolenie" prowadziła trójka instruktorów najstarszy ok 40 letni Jan (Honza), Helena oraz Petr, który był w moim wieku.
Już pierwszego dnia wiedziałam, że nie dojdę do porozumienia z Honzou.
Aj a miałam przeżyć tam całe 5 dni...
Pierwszy wieczór to wzajemne poznawanie i idiotyczne bieganie z zeszytem i zapisywanie imion. Hmm jak w szkole podstawowej.... byłam zdegustowana. Na szczęście humor trochę poprawiła mi bardzo dobra kolacja oraz to, że miałam pokój tylko i wyłącznie z Abbi. Jeszcze tego by brakowało, żeby spać z jakimiś obcymi ludzmi. Z Abbi od samego poczatku złapałyśmy bardzo dobry kontakt. Pracujemy w tej samej instytucji a i nasze opinie często się pokrywają.
Jakoś przeżyłam pierwszą noc chociaż ok 2:00 obudziłam się z krzykiem bo wydawało mi się, że spada  na mnie wielki pająk o wędrówce po dworze do toalety już nawet nie wspominam.
Drugi dzień to zajęcia hmm nawet nie wiem jak je określić poziom irytacji wzrastał. Apogeum nastąpiło wtedy kiedy Honza dosłownie złapał małego kotka, który przybiegł i wszedł do kółka, które uprzednio utworzyliśmy i rzucił nim z dużą siłą. Psychol po prostu psychol.


Jak można było rzucić takim kotkiem? 

To była przeginka i po tym zdarzeniu nie miałam do tego typa już żadnego szacunku.
Ponownie muszę zwrócić uwagę na świetne jedzenie. Był mój ukochany knedlik s omackou bez masa i w sumie to wywołał On wielki uśmiech na mojej buzi. Pierwszy tego dnia.


Dodatkowym faktem, który sprawiał, że byłam wściekła i chciałam jak najszybciej wracać do Pragi było to, że instruktorzy mówili tylko po angielsku. Ok wszystko rozumiem ale w formularzu aplikacyjnym zaznaczałam, że proszę o to aby mówiono do mnie po czesku bo chcę jak najwięcej osłuchiwać się z językiem a 5 dni nieposługiwania się czeskim czyniło w moich postępach wielkie spustoszenie. Oczywiście mojej prośby nie uwzględniono i tylko w sytuacji kiedy prosiłam o tłumaczenie Helena wyjaśniała mi sens wypowiedzi. Często musiałam udawać, że nie rozumiem po angielsku, żeby wymusić na instruktorach krótką rozmowę po czesku.
Na szczęście nawiązałam fajny kontakt z pracującymi na Statku ludźmi  Z nimi konwersowałam w każdej wolnej chwili. W sumie gdybym pojechała tam w lipcu to nie byłoby tak źle. Obcowanie
ze zwierzakami, które tak lubię, sporo miejsca na grę w piłkę, ale wrzesniowy wypad to zdecydowanie zły pomysł....




O łamaniu granic własnego lęku, walce z kleszczami, cudownym Ceskym Krumlove oraz tym jak bardzo chcę żyć w Czechach w drugiej części.

Zatím se mějte krásně!

Anička

23 października 2012

BAD tattoo :)


Ahoj,
ponieważ głównym atutem tego bloga jest to, że funkcjonuje jako przechowalnia najistotniejszych wydarzeń z mojego życia i pomaga mi o nich pamiętać powinnam napisać notkę o tym, że zrobiłam nowy tatuaż. Co niniejszym czynię.

Sam fakt zrobienia tatuażu może nie jest zbyt interesujący ale cała historia jego powstania oraz poszukiwania właściwego pomysłu już jak najbardziej tak.

Jeśli chodzi o miejsce tym razem padło na nadgarstek lewej ręki. Hmm jakoś tak jeśli chodzi o tatuaże skłaniam się stanowoczo ku lewej stronie :D. Pierwszy tatuaż również znajduje się z lewej strony dokładnie za lewym uchem. Warto wspomnieć, że inspiracją co do tego miejsca był Robbie Williams.

Nadgarstek to miejsce zdecydowanie bardziej trafione niż szyja. Mam tu na myśli stopień bólu przy wykonywaniu tatuażu. Jedyne co odczułam to litera "S" bo na środku żyły ale ból był do zniesienia.

Pierwszy swój tatuaż zrobiłam ponad rok temu i prawdą jest opinia, że jak się zrobi pierwszy chce się kolejnych. Tak właśnie było ze mną i od kilku miesięcy szukałam pomysłu na nowy. Wiedziałam tylko jedno mianowicie z jaką tematyką ma być związany.
Zdecydowanie wychodzę z założenia, że jesli już decydować się na tatuaż to ma on symbolizować rzecz która jest dla mnie ważna.
Od kilku lat jestem zafascynowana Czechami dlatego też mam wytatuowaną czeską flage w sercu. Ponieważ jestem wielką fanką Michaela Jacksona chciałam mieć na zawsze coś co będzie o tym świadczyło. Miałam różne pomysły począwszy od autografu króla popu na fragmencie mojej ulubionej piosenki "Smooth criminal" kończąc. Cały czas jednak czegoś mi brakowało. Aż tu nagle, któregoś dnia w internecie rozpoczęła się kampania promująca wielką rocznicę (25-lecie) wydania najlepszej płyty Michaela Jacksona - BAD.


Dla przypomnienia teledysk do piosenki "Bad" reż: Martin Scorsese

Tak , tak dokładnie 25 lat temu świat oszalał na punkcie nowego wizerunku Michaela i piosenki "Bad".  Nie tylko firma Pepsi przygotowała wielką akcję przypominającą wydanie tego przełomowego w historii muzyki pop krążka. Powstała również specjalna strona informująca o wszystkich atrakcjach związanych z tą rocznicą.
Na owej stronie pojawiła się specjalna grafika, która bardzo mi się spodobała i gdy tylko pierwszy raz ją zobaczyłam wiedziałam, że ją właśnie chce mieć na swoim nadgarstku.



Wspomniana grafika

Dodatkową motywacją wyboru motywu związanego z Bad był fakt, że płyta ma dokładnie tyle samo lat co ja -  całe 25!....
Jeśli natomiast rozłożymy liczbę 25 na czynniki pierwsze (2+5) da nam to 7.... tzn. moją szczęśliwą liczbę.
Chociaż sam napis w moim mniemaniu jest fantastyczny znowu czegoś mi brakowało. Długo myślałam aż wymyśliłam, żeby "WhosBad" ozdobić finezyjnym autografem Michaela.
 Od razu przed oczami stanął mi rysunek Michaela pt: "Childhood" gdzie na dole znajdował się perfekcyjny podpis Króla Popu.
Właśnie ten podpis zdecydowałam się wykorzystać.


Posklejałam wszystko w paincie i dopiero wtedy tatuaż stał się kompletny. Studio, które wybrałam przygotowało kilka profesjonalnych projektów różnej wielkości oraz w róznym rozmieszczeniu. 
Najbardziej spodobał mi się projekt numer 7 :D... co mnie jakoś specjalnie ne dziwi. Ostatnio cały czas stykam się z siódemkami....

Samo wykonywanie tatuażu trwało ok. 30 minut. Jak wspominałam na początku prawie nie odczuwałam bólu może z wyjątkiem litery S.... Oto efekt :




Trzeba przyznać, że bardzo szybko się goi. To chyba zasługa specjalnej maści na tatuaże. Takie specyfiki oferuje czeska apteka :)

Jestem dumna z tego tatuażu a wszystkim, którym się nie podoba i którzy mają coś do mnie chcę powiedzieć jedno : Kiss my ass!

WhosBAD?!

Anci


zdjęcia: michaeljackson.com, michaeljacksonart.com

8 września 2012

III Memoriał Kamili Skolimowskiej - podsumowanie


Ahoj,
przyszedł czas na podsumowanie Memoriału...
Te trzy fantastyczne dni wspaniale wpłynęły na mój aktualny nastrój. Od 18 sierpnia uśmiech nie znika z mej twarzy i jestem jakaś taka zmotywowana do różnorakiego działania.

Na poczatku warto wspomnieć, że Memoriał (już trzeci) jest organizowany przez Fundację Kamili Skolimowskiej założnej przez rodziców i przyjaciół Kamili. Głównym celem organizatorów jest złożenie hołdu nieodżałowanej Mistrzyni Olimpijskiej z Sydney w rzucie młotem Kamili Skolimowskiej, która zmarła trzy lata temu podczas zgrupowania w Portugalii. Przyczyną śmierci był zator tętnicy płucnej. Kamila miała zaledwie 26 lat...
Osobiście do tej pory ciężko jest mi uwierzyć, że tej przesympatycznej dziewczyny nie ma już z nami...
Mimo wszystko cieszę się, że przez ten Memoriał ma się wrażenie, że cały czas jest gdzieś blisko, że Jej dokonania zarówno te sportowe jak i te pozasportowe nie poszły na marne, że są ludzie którzy propagują i będą propagować idee Jej bliskie.
To niezwykły zaszczyt móc uczestniczyć w tej misji, i dorzucić do tej pięknej inicjatywy swoje dwa grosze...


źródło: sfd.pl

Cieszę się, że mogłam pracować z częścią "mojej ekipy" i, że przydzielono mi przywiezienie z lotniska Czechów a przede wszystkim Steve Lewisa, z którym przecież złapałam wspólny język :)

A propos Steve to tak mu się spodobały fotki, które mu zrobiłam, że opublikował je na swoim oficjalnym profilu na fb, stronie internetowej oraz twitterze :)


Praca w Marriocie, dobre jedzenie, świetny humor oraz fajne znajomości to wielkie korzyści tego wolontariatu. Warto wspomnieć też, że poznałam Anitę Włodarczyk i nawet z Nią rozmawiałam i nie była to rozmowa o sporcie ;). Ten fakt jakoś tak najbardziej mnie ucieszył nie licząc oczywiście Steve :D.... Dodatkowo długi, pasjonujący dialog z Panem trenerem i wymiana informacji na temat zespołu Queen :)

Wielkie dzięki dla Marcina, który dał nam szansę i dla całego zarządu Fundacji za zaufanie jakim nas obdarzyli :)....
Mam nadzieję, że w przyszłym roku też będę miała szansę pomagać przy organizacji a do tego czasu mam kilka fajnych pomysłów na zdobycie sportowych giftów na licytacje dla Fundacji. Oby wszystko się udało ponieważ bardzo chciałabym i w taki sposób pomóc dzieciakom czekającym na operację.

***********************************************************************

A tym czasem przybyłam do Pragi... nie wszystko w związku z EVS jest tak jak miało być ale liczę, że z czasem się rozkręci. Póki co mam fajny pokój w bardzo spokojnej okolicy. Wszystko pod ręką sklepy, apteka, restauracje. Jest i kino :) także z pewnością nudzić się nie będę. Mam też świetną trasę biegową i cudowny widok z okna :) (szczególnie nocą).... Dom znajduje się na górce więc widzę pół Pragi. Jestem pełna optymizmu i wierzę, że szybko się zaaklimatyzuję.

Także Ahoj Prago :)


wspomniany widok z mojego okna :)

Anci


4 września 2012

Euro - American Chellange (futbol amerykański)


Ahoj,
zanim przejdę do podsumowania III Memoriału Kamili Skolimowskiej muszę napisać kilka słów o tym co działo się na Stadionie Narodowym w sobotę 1. września. Otóż dzięki staraniom naszego klubu Warsaw Eagles doszło do meczu futbolu amerykańskiego na najwyższym poziomie. Na przeciwko siebie stanęły drużyny Europy i Ameryki. W drużynie Europy grało kilku Polaków w tym czterech z WE.

Dla mnie osobiście był to bardzo długi dzień ponieważ na stadionie musiałam pojawić się już o godzinie 8:00 rano a opuściłam go jakoś po godzinie 20:00. Mimo wszystko zdecydowanie było warto. Te emocje, najlepsza ekipa, sympatyczni wolontariusze, uroczy zawodnicy oraz moje "depozytowe" dziewczyny sprawiły, że nie odczuwałam zmęczenia :) a uśmiech nie schodził mi z buzi.
Eeee troszkę sobie ponarzekałam ale nie byłabym sobą gdybym tego nie zrobiła... :P
Tym razem byłam liderką grupy odpowiedzialnej za depozyty: zwykły oraz wózkowy. Rano kiedy stadion był jeszcze całkowicie pusty poznawaliśmy jego kuluary poszukując pomieszczenia na pokój mamy i dziecka. Łatwo nie było go znaleźć ale dzięki temu natrafiłam na przeróżne ciemne zaułki Stadionu Narodowego. Jest tam jedno calkiem sympatyczne pomieszczenie w którym chętnie zorganizowałbym wielką imprezę :).
Około godziny 10:00 wszyscy liderzy mieli szkolenie dla stewardów... wynudziłam się jak nigdy:/:/:/ ale cóż zrobić mus to mus...
Potem było już tylko lepiej... fajne dziewczyny w mojej grupie, inteligentne rozmowy i rysowanie misia :).... Ha ha ha i Pani Campbell była z nami :)


część najlepszej ekipy :)

Prawie zapomniałam wspomnieć, że tym razem mieliśmy naprawdę świetne koszulki. Niezmiernie się cieszę, że organizatorzy zdecydowali się na kolor czerwony i logo naszych kochanych Eagelsów na piersiach :)
Kolejna fantastyczna rzcz, jaką zabiorę do Czech i z dumą będę paradowała po Pradze z warszawskimi orłami, które to na dobre zagościły w moim sercu.
Biegając pomiędzy murawą, pokojem wolontariuszy a depozytami i szpanując krótkofalówką :D znalazłam chwilę na pogawędkę z Kasią i spółką przy udkach z kurczaka i podpiekanych ziemniakach :D.
 Według mnie największym niewypałem oprócz zachowania jednej osoby był występ rozkapryszonej Patricii Kazadi. Co też Ona zrobiła z piosenkami wielkiej grupy Queen???. Masakra po prostu masakra ale trzeba przyznać, że włosy ma wygolone bezbłędnie. I love it :).

Pod koniec czwartej kwarty znalazlam się na murawie gdzie razem z Pawłem i Kamilem oddelegowano nas do pilnowania dziennikarzy i fotoreporterów.  Było sympatycznie i to chyba najprzyjemniejsza część całego Euro - American Challenge :)... Obserwowanie radości zwycięzców z tak bliskiej odległości świetna sprawa :).


Po meczu, który zakończył się wynikiem 34 : 7 dla drużyny Amerykańskiej na środku murawy odbyło się uroczyste wręczenie nagród oraz szampańska celebracja. Nie ukrywam, że w obu drużynach grało wielu egzotycznych i przystojnych zawodników... Zdecydowanie było na kim oko zawiesić.

Już przed meczem zlokalizowałam na jednej z amerykańskich koszulek czesko brzmiące nazwisko "Vacha".... postanowiłam zatem po meczu zapytać czy moje przypuszczenia są prawdziwe.
Kiedy wykonałam już swoje obowiązki podeszłam do Dereka (bo tak miał na imię) i nieśmiało rozpoczęłam rozmowę. Okazało się, że Jego dziadek pochodził z Czech ale połowę swojego życia spędził w Ohio. Także rodzice Dereka oraz On sam już niestety po czesku nie mówili :(.... Fajnie nam sie rozmawiało i muszę przyznać, że to bardzo ale to bardzo sympatyczny chłopak z którym jak sam napisał na facebooku mam pozostać w kontakcie :).... mam nadzieję, że tak właśnie będzie. Ha ha ha nie ma co ja to wszędzie znajdę jakieś czeskie akcenty a Dereka nazwałam "prawie Czechem" :)
Była to częściowa rekompensata braku zawodników czeskich... Nie rozumiem czemu nie zdecydowali się Oni wziąć udziału w takim fajnym przedsięwzięciu tym bardziej, że w Czechach również jest kilka drużyn futbolowych reprezentujących całkiem niezły poziom gry.... no cóż....


Derek Vacha

Oprócz Dereka, który stał się moim ulubionym zawodnikiem swoim poczuciem humoru zaimponował mi (MVP) meczu Clarence Anderson.
Generalnie odnoszę wrażenie, że wszyscy Amerykanie to mega sympatyczni, otwarci i cieszący się grą chłopcy. Na boisku widać było ogromną pasję i zaangażowanie. Prawie takie jak u ludzi w czerwonych koszulkach rozlokowanych za liniami boiska i na trybunach:)


Clarence Anderson

Warto również odnotować, że futbol amerykański staje się w Polsce coraz bardziej popularnym sportem. Tym razem na Stadion Narodowy dotarło ponad 25 tys. ludzi :).
Fantastycznie, że nareszcie mamy bezpieczny sport na który można zabrać dzieciaki w każdym wieku a sam mecz poprzedza pełno atrakcji dla maluchów :) Atmosfera iście piknikowa :)



Po ogarnięciu rzeczy na stadionie całą liderską grupą udaliśmy się na epickie after party do Challenge Sportbaru gdzie było po prostu wszystko tańce,  doborowe towarzystwo, jedzonko i trunki.... zabrakło tylko piosenki "Buona Sera Seniorina" (tak Kasiu pamiętam, że mi jej nie zamówiłaś :P) ale jakoś przeżyłam.... Do domu dotarłam powiedzmy krótko późno, zbyt późno :)

Podsumowując Euro - American Challenge dostarczyło mi naprawdę dużo wrażeń i cieszę się, że przesunęłam mój wyjazd do Pragi o kilka dni. Dziękuję mojej ekipie, która jest po prostu najlepsza (szczególnie Kasi S, która mnie w to wszystko wciągnęła, Kasi B, że mnie przyjęła, Pawełkowi i Dorotce :)), szefostwu Warsaw Eagles za cały wspaniały sezon i za przyjęcie mnie do tej wielkiej futbolowej rodziny, koleżankom i kolegom wolontariuszom z którymi świetnie się bawiłam zarówno na Obrońców Tobruku jak i w innych miejscach.... To był dla mnie świetny czas pełen emocji i dobrego humoru :) jeszcze raz wielkie dzięki...

WAAAAAAAARSAW EAAAAAAAAGLES !!!! :)

Anci

28 sierpnia 2012

III Memoriał Kamili Skolimowskiej część druga


Ahoj,
niedziela miała być najbardziej pracowitym dniem podczas całego wolontariatu i faktycznie takim była. W hotelu pojawiłam się jakoś po 9:00.  Kasia z Anią pracowały tam dzielnie już od godziny 8:00...
Praca taka sama jak w sobotę: welcome desk, wydawanie numerów startowych i akredytacji oraz przyjmowanie ostatnich lekkoatletów. Pomijając oczywiście ciekawe rozmowy z tymi sportowcami, którzy właśnie szli na śniadanie albo chcieli przeczytać tzw. tablicę ogłoszeń. Tego ranka najbardziej rozwalił mnie Marek Plawgo pseudonim "Pan Plawgo", który przywitał się zdaniem: "Dzień dobry, Pani wygląda na taką, która wszystko wie i wszystko potrafi załatwić" ha ha ha wiedział jak rozpocząć rozmowę :)...To czego potrzebował oczywiście udało się zorganizować :)
Chwilę później na dole pojawił się Bartek Nowicki, który z wszystkich Polaków zrobił na mnie najlepsze wrażenie . Genialny facet po prostu genialny :)....
Miałam też burzliwy dialog z Ukraińcami: Maksymem Mazurykem i Olexiyem Sokyrskiyyem na temat zespołu Gogol Bordello aż dziwne, że Oni nigdy nie słyszeli o Eugene Hutzu :D

Kiedy (stricte) biuro zawodów przeniosło się na Stadion Orła, mieliśmy chwilę na obiad. Chwalę szefa kuchni z Marriottu ponieważ przez wszystkie dni ciepłe dania były naprawdę świetne.
W niedzielę zaserwowano pierś z kurczaka w sosie pomidorowym do tego małe gotowane ziemniaczki i pełno sałatek oraz oczywiście nieodłączna różowa pianka na deser :).
Cieszę się, że tym razem uniknęłam rozlania porzeczkowego soku na biały obrus.... niestety często mi się to zdarza... ot taki mały restauracyjny peszek :D.
Jeszcze zdanie komentarza co do wystroju sali w której jedli lekkoatleci. Według mnie jej wystrój przypominał zlot komunistycznej partii z czasów PRL-u... czerwone siedzenia i elementy zastawy stołowej oraz zbyt duża ilość bieli... wrrr...

Po obiedzie pojechaliśmy na stadion... biedny Marcin, który nie wiedział w co ma ręce włożyć przkeazał nam nasze zadania i z Kasią rozpoczęłyśmy działanie. Oczywiście jako dobre dziewczynki miałyśmy pracować z dzieciakami. Nadzór nad grupą "koszykową" oraz kierowanie dzieciaków i ich rodziców na specjalny sektor.
Żar lał się z nieba, zmęczenie dokuczało ale entuzjazm motywował nas do pracy. Ja jak to ja znalazłam czas również na zrobienie kilku zdjęć. Warta odnotowania na pewno była ceremonia otwarcia podczas której największe gwiazdy memoriału wjechały na bieżnię stadionu na dachu wielkiego samochodu. Był tam między innymi takie sławy jak: Pavel Maslak, Tatiana Lysenko, czy Reese Hoffa.



 Jak widać sportowcom humory dopisywały. A i nas dostrzegli Szymon Ziółkowski i przuroczy Marcin Lewandowski szeroko się do nas uśmiechając :).
Prawie przez całe zawody byłam na bieżni gdzie z niesamowicie bliskiej odległości mogłam obserwować przygotowania biegaczek i biegaczy. Ależ Oni są umięśnieni o prędkości z jaką pokonują dystans 100 czy 200 metrów już nawet nie wspominam. Do tej pory zawody lekkoatletyczne widziałam tylko w tv także nie przypuszczałam, że to jest takie tempo.


Miejsce pracy jakie mi przydzielono bardzo mi odpowiadało jeszcze z jednego powodu. Otóż znajdowałam się vis a vis areny zmagań tyczkarzy. Nie jest tajemnicą, że to właśnie ta dyscyplina na tym memoriale najbardziej mnie interesowała. To wszystko za sprawą Steve Lewisa, którego niesamowicie polubiłam i z którym (jesli chodzi o sportowców) spędziłam najwięcej czasu. 
Steve ku mojej radości wygrał konkurs skoku o tyczce i otrzymał okazałe trofeum.


Po dekoracji zabrałam Steve, który zasygnalizował, że jest głodny do pomieszczenia dla mediów gdzie był bardzo smaczny catering. Po drodze spotkaliśmy jeszcze Oscara Pistoriusa, któremu kibice po prostu nie dawali normalnie funkcjonować. Organizatorzy zadbali o to by miał On prywatnego ochroniarza, ale i On nie radził sobie z tłumem. Steve poprosił mnie aby Oscar mógł pójść z Nami. Oczywiście dało radę to zorganizować i Oscar mógł spokojnie zjeść i odetchnąć. Po ok 30 minutach załatwiłam chłopakom bus, który zabrał ich do hotelu. Oscar dziękując mi uściskał mnie a ja korzystając z mega sympatycznego dialogu ze Stevem postanowiłam zrobić sobie z nim zdjęcie.
Zdjęcia pomagają przecież utrwalić magiczne chwile z naszego życia :) a memoriał właśnie za takie uważam.


Jeśli mam być szczera to tak wkręciłam się w pracę, że nawet nie wiem kiedy skończył się memoriał. Zdążyłam wpaść jeszcze na wegetariańskiego kotleta ze szpinaku (rewelacja), napić się soku i trzeba było wracać na bieżnie. Większość sportowców bezpośrednio po zakończeniu konkursu w swojej dyscyplinie udała się do Marriottu więc i my mogliśmy na spokojnie, oficjalnie porobić sobie zdjęcia oraz przejść się po całym stadionie.
Kiedy zobaczyłam jednego z moich ulubionych biegaczy średniodystansowych Amerykanina Duane Solomona po prostu musiałam uchwycić Jego niesamowity uśmiech :)


Duane Solomon

Ah Ci lekkoatleci są zdecydowanie bardziej sympatyczni niż skoczkowie czy piłkarze. Może czas zmienić ulubioną dyscyplinę sportową?! :P

Moim prywatnym celem na memoriał było zrobienie sobie zdjęcia ze srebrną medalistką Igrzysk Olimpijskich z Londynu w rzucie młotem Anitą Włodarczyk. Od kilka lat jestem wielką fanką Jej włosów:). Ponieważ wcześniej Jej nie znałam nie mogłam wiedzieć jaka jest prywatnie chociaż obserwując zawody i wywiady można było przypuszczać, że jest sympatyczna. Teraz już wiem, że jest niesamowicie ciepłą i ambitną dziewczyną. Ha, to już druga taka osoba z Rawicza jaką przyszło mi poznać :)....
Każdy kto chciał mógł zrobić sobie z Nią zdjęcie, porozmawiać czy zdobyć Jej autograf. Z wielkiej kolejki jaka ustwaiła się przy wejściu na bieżnię po zakończeniu zmagań sportowych nikt nie został odprawiony z kwitkiem. I my wolontariusze chcieliśmy móc chociaż uścinąć Jej dłoń. Jako jedyna odważna posnawiłam zapytać czy jak już rozda wszystkim autografy poświęci chwilę naszej grupie. Zgodziła się bez wahania i po kilkunastu minutach podeszła do nas.  Ahh jestem pod ogromnym Jej wrażeniem. Swobodna, normalna chociaż niesamowicie silna i utalentowana osoba.... Pomimo kontuzji i różnych przeciwności losu zdobyła medal olimpijski... Niesamowicie imponują mi tacy ludzie.


Cel został osiągniety a kiedy stadion opustoszał zapakowaliśmy się do busa i wróciliśmy do Marriottu gdzie mieliśmy dopilnować by jak największa liczba sportowców trafiła na bankiet. Misja niemozliwa namówić zawodników aby wyszli z hotelu, wsiedli do autobusu i pojechali do restauracji oddalonej o kilka kilometrów. Po wielu perypetiach ostatecznie zebraliśmy kilkunastoosobową grupę sportowców i razem z Kasią podjęłyśmy się odstawienia Jamajczyków, Amerykanów oraz Ukraińców do samej restauracji. Z Kubą i Kasią mieliśmy tylko na chwilę wejść aby się napić a zostaliśmy prawie do samego końca... hmmm...Trzeba przyznać, że atmosfera była bardzo sympatyczna i każdy kto zdecydował się tam pojawić z pewnością wyszedł usatysfakcjonowany :)
Ja osobiście mogłam porozmawiać po czesku i słowacku z Zuzą (asystentką głównego menagera memoriału)... strasznie sympatyczna osoba, i cieszę się, że mogłam Ją poznać.
Mistrzem wieczoru a w zasadzie całego memoriału był Kenijczyk David Mutua, który delikatnie mówiąc przesadził z alkoholem i zaginął by potem odnalezć się pod Marriottem :).


Do domu dotarłam ok godziny 1:30... szybki prysznic, herbatka, i łóżko...  
Wcześniej zadeklarowałam, że w poniedziałek pomogę przy odjazdach zawodników, także trzeba było wstać ok. 6:00. Ale o tym w ostatniej części w której również podsumuję ten wspaniały wolontariat. 

Mějte se hezky

Anči

zdjęcia by Anyxx

22 sierpnia 2012

III Memoriał Kamili Skolimowskiej część pierwsza


Ahoj,
ostatnie 4 dni mego życia były bardzo ale to bardzo pasjonujące i z pewnością jeszcze długo będę je przeżywać. W niedzielę (19. sierpnia) w Warszawie na stadionie Orła odbył się III lekkoatletyczny Memoriał Kamili Skolimowskiej a ja już od sobotniego poranka pomagałam przy jego organizacji.
Sam pomysł wolontariatu wyszedł bardzo spontanicznie ponad tydzień temu. Na memoriał chciałam się wybrać jako zwykły widz ale po odwiedzeniu strony internetowej Fundacji Kamili Skolimowskiej postanowiłam napisać do organizatorów memoriału i zaoferować pomoc grupy Eaglesowych wolontariuszy :)...


Na odpowiedz nie czekałam długo a moja propozycja spotkała się z bardzo sympatycznym odbiorem. Razem z Marcinem (głównym organizatorem) omówiliśmy  telefonicznie wszelakie szczegóły. I tak odpowiadałam za odbiór zawodników a dokładniej tyczkarzy z lotniska, i ich transport do hotelu Marriott.


Otrzymałam prywatnego kierowcę Pana Krzysztofa (który okazał się być znanym trenerem ale o tym pózniej). Zawodników do hotelu transportowała jeszcze dwójka moich znajomych i chociaż wszyscy kierowcy byli bardzo sympatyczni ja trafiłam na tego najfajniejszego :).
Pierwszym sportowcem jakiego musiałam odszukać na lotnisku był srebrny medalista Mistrzostw Europy z 2010 roku Ukrainiec Maksym Mazuryk. Bardzo sympatyczny zawodnik, który nie bał się nosić koszulek z różowymi elementami (yeah).
Poczatkowo byłam bardzo zestresowana ponieważ nigdy wcześniej nie odbierałam sportowców z lotniska, ale wystarczyło 20 min i zaczęło mi się to podobać.
Kolejną osobą, którą polecono mi przetransportować do Marriottu był polski biegacz średniodystansowy, uroczy Bartosz Nowicki niestety Jego lot był lekko opózniony i odwiózł Go Kuba a ja poczekałam na przylot dwóch czeskich begaczy.


Chyba nikogo nie dziwi fakt, że z ich przyjazdu najbardziej się cieszyłam. Oprócz ogromnej frajdy: "bo to Czesi" liczyłam na rozmowę po czesku (i się nie przeliczyłam) :). Jakub Holuša biegacz średniodystansowy oraz sprinter Pavel Maslák (Mistrz Europy na dystansie 400 m Helsinki 2012) okazali się być świetnymi chłopakami z któymi od razu złapałam wspólny język. Oczywiście jednym z pierwszych pytań jakie mi zadali było "czy to jest prawdziwy tatuaż"? ha ha ha już się przyzwyczaiłam.

 Po przyjezdzie do hotelu okazało się, że pokój dla chłopaków nie jest jeszcze gotowy. Nie będę tego szerzej komentować ale uważam, że jeśli w tak znanym hotelu zakwaterowani są sportowcy biorący udział we sporej imprezie pokoje powinny być przygotowane od razu. No nic musieliśmy coś wymyślić by zagospodarować im czas... Chłopcy zostawili bagaże w przechowalni i poszliśmy do Złotych tarasów coś zjeść. Wybraliśmy włoską restaurację i wszyscy zamówiliśmy pizze. Opowiadali mi o Igrzyskach, lekkoatletyce w Czechach a ja o sporcie w Polsce i mojej fascynacji Czechami. Zdecydowanie najbardziej uroczy widok to Pavel karmiący wróble grissini :)
Po prawie dwóch godzinach odprowadziłam ich do hotelu i posiedziałam trochę z Kasią i Anią na welcome desku. O 13:30 umówiłam się z moim kierowcą i pojechaliśmy na lotnisko Modlin po jednego z najważniejszych gości :) Memoriału - angielskiego tyczkarza Steve'a Lewisa.

Droga do Modlina była dłuższa niż ta na Okęcie więc rozpoczęła się rozmowa z "kierowcą". Najpierw opowiadałam coś o sobie i o zawodniku po którego jedziemy (tak, tak wcześniej porządnie się w tym temacie przygotowałam), następnie rozmowa o Igrzyskach i wyczynach Polaków (zdziwiło mnie ile kuluarowych szczegółów zna Pan Krzysztof ale uznałam, że albo się tym interesuje ale jest czyimś znajomym) dalej poopowiadałam o Czechach i słuchaliśmy Queen'a, którego to p. Krzysztof posiadał w aucie kompilację największych hitów. Okazało się, że jest On wielkim fanem zarówno F.Mercury jak i Briana Maya. Miałam zatem pole do popisu ponieważ zespół Queen jest bliski mojemu sercu już od kilkunastu lat...

Niestety nie uniknęłam zaliczenia wpadki i była to wielka wpadka. Pan Krzysztof okazał się być Krzysztofem Kaliszewskim trenerem Anity Włodarczyk...tak, tak srebrnej medalistki IO z Londynu. Nie wiem jak mogłam Go nie poznać. Dalej trwałabym pewnie w niewiedzy gdyby do trenera nie zadzwoniła Anita... kiedy skończyli rozmawiać zapytałam nieśmiało: "Pan jest trenerem"....Odpowiedział "tak, trenuję Anitę Włodarczyk" .....
Ałłłłłłć w głowie zaczęłam się sama przed sobą tłumaczyć a to, że nie miał brody a to, że był szczuplejszy niż ten trener z telewizji... Nie zmienia to jednak faktu, że najzwyczajniej w świecie się nie popisałam. Było mi bardzo głupio ale po chwili znowu zaczęła się swobodna rozmowa. Skoki tematyczne polityka, historia, muzyka... Trzeba przyznać, że dobrze Nam się rozmawiało (Pan trener ma wielką wiedzę i jest bardzo inteligentną osobą)... Mam nadzieję, że mimo wszystko udało mi się wyjść z twarzą z tej jakże krępującej sytuacji :D.
Kiedy dojechaliśmy do Modlina było jeszcze trochę czasu do przylotu Steve'a więc poszliśmy obejrzeć lotnisko oraz startujące i lądujące samoloty.
Samo lotnisko wygląda bardzo ładnie i z pewnością znacząco odciąża małe przecież Okęcie. Wydaje mi się, że po zagospodarowaniu okolicy, która póki co jest pusta będzie tam na prawdę bardzo przyjemnie.
Po 40 minutach w drzwiach wyjściowych pojawił się Steve nie trudno było Go dostrzec ponieważ niósł ze sobą 5 metrowe tyczki. Pomogłam mu z bagażem i rozpoczęliśmy z trenerem trudną batalię z przyczepieniem tyczek na dach samochodu.
Telewizja i internet nie kłamał Steve jest bardzo ale to bardzo przystojny i do tego nieziemsko wysoki i sympatyczny. Podczas gdy trener męczył się z taśmami my sobie pogadaliśmy :)


Po przyjeździe do hotelu, pomogłam S. Lewisowi z zameldowaniem i miałam chwilkę by udać się na kolację. Początkowo miałyśmy z Pauliną opory przed wejściem do sali gdzie zebrało się wielu zawodników ale byłyśmy głodne więc w sumie było nam wszystko jedno. Hmm cukinia w sosie pomidorowym wymiatała podobnie jak różowa pianka i Pan kelner, który mówił do mnie po angielsku  :).
Po dość wczesnej kolacji miałam jeszcze jeden kurs tym razem na Okęcie. Do odebrania pozostał ostatni tyczkarz Kubańczyk Lázaro Borges. Razem z Nim przyjechał przesympatyczny trener :) ta podróż była zdecydowanie najbardziej egzotyczna i muzyczna zarazem i nie mam tu na myśli Queena a jakieś dziwne rytmy. Kubańczyk w pewnym momencie założył mi na uszy swoje słuchawki i bardzo głośno puścił mi jakiś rap i spytał czy mi się podoba... Powiedzmy, że była ok :P
Kubańczycy zostali oficjalnie odstawieni do hotelu ja pożegnałam się z Panem trenerem i do 22:30 siedziałam z Kasią i Anią na welcome desku. Ileż było śmiechu, szczególnie kiedy przyszli do nas polscy lekkoatleci... Marcin Lewandowski  Jego koszulka wymiatała :)

Spakowałyśmy numery startowe i zawinęłyśmy się do domu ponieważ następnego dnia czekało nas jeszcze więcej pracy.
Ale o tym już w drugiej części.

Mějte se hezky

Anči

22 lipca 2012

Moje ulubione filmy cześć 1

Ahoj,
ponieważ wiele osób pyta mnie ostatnio jakie filmy należą do moich ulubionych a ja sama nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie postanowiłam się nad tym poważnie zastanowić i efekty tych przemyśleń opublikować tutaj. Ciężko powiedzieć jaki gatunek filmów najbardziej lubię. Oglądam dużo filmów sportowych, dramatów, thrillerów, filmów sensacyjnych i komedii.

Tym razem rezygnuję z rankingu, ponieważ wymienione poniżej filmy w moim mniemaniu są po prostu świetne.
Ich liczba jest spora dlatego też nie jestem wstanie zmieścić wszystkich w jednym poście. Za jakiś czas opiszę kolejne, które zapadły mi w pamięć...

Ich własna liga (A League of Their Own) - 1992





Reżyseria: Penny Marshall
Komedia sportowa opowiadająca o pierwszej profesjonalnej lidze kobiecego bejsbolu, która powstała w USA w roku 1943. Ogomną rolę przy naborze odgrywały nie tylko talent ale również i uroda. Zawodniczki miały mieć nienaganną opinię i prezentować wysoką kulturę osobistą.

Rewelacyjna rola Geeny Davis, Madonny, Toma Hanksa oraz Davida Strathairna. Film jak dla mnie świetny. Obejrzałam Go już ponad 100 razy co jest z pewnością imponującym osiągnięciem :) ale on chyba nigdy mi się nie znudzi.

Frankie i Johnny (Frankie & Johnny) -1991





Reżyseria: Garry Marshall
Film klasyfikowany jako komedia i dramat w jednym. Frankie: samotna kelnerka w jednym z nowojorskich barów z bogatym bagarzem doświadczeń. Bita przez narzeczonego nie ufająca facetom. Johnny: również samotny, czterdziestosześcioletni rozwodnik odsiadujący dwa lata w więzieniu za oszystwa bankowe. Po wyjściu z więzienia Johnny odpowiada na ogłoszenie o prace. Chodzi o posadę kucharza w barze "Apollo".  Tam też spotyka Frankie, zakochuje się w Niej i wytrwale zabiega o Jej względy.

Film genialny na samotne chłodne wieczory. Gwarantowana szybka poprawa humoru. Niesamowity duet: Michelle Pfeiffer - Al Pacino.

Człowiek, który gapił się na kozy (Men Who Stare at Goats) - 2010



Reżyseria: Grant Heslov
Komedia, która bawi mnie nieprzerwanie od kilku lat. Psychodelia w której do samego końca niewiadomo co jest prawdą a co fikcją. Książka Jona Ronsona była rewelacyjna ale film Granta Heslova to po prostu fenomen. Dodatkowo gratka dla fanów George Clooneya : Jego taniec, długie włosy i akcja z motylkiem bezcenne :). Warto wspomnieć także o świetnych: Jeffie Bridgesie w roli Billa Django (Brawo Zulu wprowadziłam do swojego codziennego języka) oraz wiarygodnego Kevina Spacey'a, który wcielił się w czarny charakter Larryego Hoopera. Kolejnym plusem jest muzyka i świetny kawałek zespołu Boston "More than a feeling".

Strasznie głośno, niesamowicie blisko (Extremely Loud and Incredibly Close) - 2011



Reżyseria: Stephen Daldry
Moim zdaniem jeden z najlepszych filmów jakie ostatnio powstały. Niesamowicie wzruszający i ciekawy obraz którego scenariusz oparty jest o równie interesującą książkę Jonathana Safrana Foer'a pod tym samym tytułem. Głównym bohaterem jest 9-letni chłopiec o imieniu Oskar, który w zamachach z 11 września 2001 roku traci ojca. Po tych traumatycznych wydarzeniach stara się powrócić do normalnego życia. Po roku w szafie ojca znajduje tajemniczy wazon w którym schowana jest koperta z kluczem. Chłopiec przekonany, że ojciec zostawił Mu jakąś wiadomość rozpoczyna poszukiwania zamka. Opowieść o walce z samym sobą i przełamywaniu uciążliwych lęków.
Przejmująca muzyka. Genialna rola młodego Thomasa Horna. Świetny jak zawsze Tom Hanks i interesująca Sandra Bullock.

Zupełnie nie rozumiem czemu ów film nie pojawił się w polskich kinach a i w samych Stanach Zjednoczonych został według mnie niedoceniony.

Długi pocałunek na dobranoc (Long Kiss Goodnight) - 1996





Reżyser: Renny Herlin
Film sensacyjny o ciekawej i złożonej fabule. Geena Davis wciela się początkowo w postać Samanthy Caine nauczycielki, która po wypadku cierpi na amnezje i zupełnie nie pamięta tego co działo się w jej życiu przed 8 laty. Pewnego dnia ulega wypadkowi samochodowemu i wtedy zaczyna sobie przypominać fakty z przeszłości. Systematycznie okazuje się, że była kiedyś wyszkoloną i bezwględną agentką i morderczynią pracującą na zlecenie rządu Stanów Zjednoczonych. Kiedy zostaje rozpoznana przez bandytów i byłych pracodawców następuje Jej ponowna przemiana. Od teraz musi chronić nie tylko siebie ale również swoją rodzinę. Podczas walki towarzyszy Jej niezaradny prywatny detektyw Mitch Henessey. Rewelacyjna Geena Davis i zabawny Samuel. L Jackson tworzą niezapomniany duet aktorski.

Szczęśliwy dzień (One Fine Day) - 1996



Reżyseria: Michael Hoffman
Niesamowicie przyjemna komedia romantyczna dla całej rodziny. Jej akcja toczy się w Nowym Jorku jednego dnia. Melanie Parker, projektantka wnętrz samotnie wychowująca syna Sammy'ego oraz rozwiedziony reporter Jack Taylor, któremu była żona zostawia na tydzień pod opiekę córkę Maggie.
Przez Jacka dzieciaki spóźniają się na wycieczkę szkolną co początkowo znacząco koplikuje ten dzień obojgu dorosłym.
Moi ulubieni aktorzy w duecie.... rewelacja (nic dodać nic ująć)

***********************************************************************

Wkładka dla wszystkich, którzy są zainteresowani Vaclavem Pilarem i Jego poczynaniami w Wolfsburgu... Informuję, że Vasek już gra w sparingach i radzi sobie bardzo dobrze. Podstawowy skład oraz bliżej :).



zdjęcia pochodzą ze strony: vfl-wolfsburg.de

Mejte se hezky
Anci