10 kwietnia 2011

Minął rok od największej tragedii w powojennej historii Polski.

Minął rok od największej tragedii w całej powojennej historii Polski.  10. kwietna 2010 roku o godzinie 8:41 (polskiego czasu) rządowy samolot z polską delegacją lecącą na obchody uroczystości 70. rocznicy zbrodni katyńskiej rozbił się pod Smoleńskiem. W tej niewyobrażalnej tragedii zginęło 96 osób w tym Prezydent Lech Kaczyński, Jego małżonka Maria Kaczyńska, politycy, wojskowi, duchowni, kombatanci ,przedstawiciele Rodzin Katyńskich oraz członkowie załogi. 
Świadomie piszę niewyobrażalna tragedia ponieważ do tej pory nie potrafię w nią uwierzyć, ani znalezć jakiegokolwiek sensu. W moim sercu nadal znajduje się otwarta rana. 
 
Była to zupełnie zwyczajna kwietniowa sobota. Ładna pogoda, dość ciepło, słońce nieśmiało przebijało się przez spore ilości kłębiących się chmur. Tak się złożyło, że musiałam jechać do pracy co strasznie mnie złościło, ponieważ zależało mi na obejrzeniu transmisji uroczystości obchodów 70. rocznicy zbrodni katyńskiej a szczególnie komentarza historycznego mojego idola prof. Janusza Kurtyki. Cóż jednak mogłam zrobić, poleciłam mamie obejrzenie i nagranie transmisji.  Zazwyczaj wstawałam dużo wcześniej aby na spokojnie się wyszykować oraz zrobić przegląd prasy w internecie. Tym razem jednak zaspałam i zrezygnowałam z uruchomienia komputera. Doprowadziłam się do stanu używalności i udałam się na przystanek. Jadąc tramwajem słuchałam muzyki Michaela Jacksona i czytałam jakąś książkę. Już nawet nie pamiętam cóż właściwie to było. Następnie przeniosłam się na stację metra Centrum i czekając na pociąg czytałam wiadomości pojawiające się na ekranie. Podano informację odnośnie problemów z lądowaniem samolotu rządowego lecącego na obchody do Katynia. Następnie jeśli dobrze pamiętam pisano o awarii na pokładzie. Pierwszą myślą jaka przeszła mi przez głowę było coś w stylu: kiedy wreszcie wymienią nam te samoloty dla vipów. Te, wciąż się psują. Nawet nie przypuszczałam, że stało się coś poważnego. Wsiadłam zatem do metra z postanowieniem, że kiedy już dojadę na stację Stokłosy zadzwonię do mamy i spytam co się dzieje.  Jechałam zasłuchana w muzykę i z nosem w książce. Mniej więcej w połowie drogi, otrzymałam smsa, od mojej koleżanki Olimpii o treści: "Ania, Prezydent nie żyje!".  Odpisałam pomiędzy stacjami : "Jak to nie żyje?. Jakoś mnie to nie bawi". Nie dostałam odpowiedzi, kiedy wyszłam z wagonu zadzwoniła do mnie mama: "Spadł samolot, Ania Oni wszyscy nie żyją. Prezydent, Janusz Kurtyka, Zbigniew Wassermann" powiedziała. Stanęłam jak wryta i zupełnie nie wiedziałam co robić. Ludzie na ulicy zachowywali się dokładnie tak samo. Panował totalny chaos i jakaś dziwna panika. Jedna Pani płakała, kilka osób chwytało za telefony komórkowe. Weszłam do pracy, trzymając kurczowo komórkę przy uchu mimo, że z nikim nie rozmawiałam. Zapytałam szefową czy słyszała co się stało. Powiedziała, że tak i kazała mi wejść do internetu aby przeczytać kto jeszcze leciał samolotem i czy może jednak ktoś nie przeżył. Sama chciałam jak najszybciej ustalić, czy Pan Janusz Kurtyka na pewno wsiadł na pokład. Kiedy zobaczyłam Jego nazwisko nie wytrzymałam i zaczęłam płakać. Nie miałam świadomości, że tylu wspaniałych ludzi leciało do Katynia. Czytanie tych nazwisk było jak dzganie serca nożem. Niektóre dzgnięcia były mocniejsze, niektóre słabsze ale  każde bardzo bolało..... Wszystkich tych wspaniałych ludzi przecież doskonale znałam. Z niektórymi się zgadzałam, z  innymi nie, jedni mi imponowali inni mniej ale byli ważni dla Polski byli ważni dla mnie. 
Nie nadawałam się do niczego, w zasadzie drogeria i cała galeria nie funkcjonowały, pracownic i klienci stali przed telewizorem wierząc w jakiś cud. Jednak filmy z miejsca tragedii nie dawały żadnych szans ... miazga po prostu miazga tyle zostało z samolotu Tu -154M. Tego widoku nie zapomnę do końca życia. Po zamknięciu sklepu, starałam się jak najszybciej wrócić do domu.... Pierwszy raz widzialam jak ludzie w metrze i w tramwaju płakali. Nikt nie wstydził się łez. Ja również nie.... W domu dokładnie to samo i tak w kółko. Telewizja, internet, płacz. Płacz, telewizja, internet. Nie wytrzymałam poszłam pod pałac prezydencki. Nie chciałam być sama. Musiałam być z ludzmi, którzy cierpią tak samo jak ja. 
Kolejne dni to wegetacja, zero radości, zero uśmiechu, ciągłe pytania DLACZEGO i stwierdzenia NIE ROZUMIEM..... 
Największym szokiem obok informacji o katastrofie, był dla mnie widok trumien ustawionych na płycie lotniska na Okęciu oraz ich przejazd przez Warszawę. Jeszcze nigdy nie widziałam w jednym momencie tragedii tylu osób, tylu trumien. Do tej pory jak o tym myślę łzy płyną mi po policzkach. 
Chyba nie jestem gotowa aby przejść z tym do porządku dziennego, żeby o tym pisać. Choć minął rok wspomniana na początku rana w sercu wciąż krwawi.





Są rzeczy, które my jako Polacy jesteśmy winni tym, którzy zginęli. Musimy o Nich pamiętać ale również kontynuować ich dzieła oraz podążać drogą jaką nam wyznaczyli. To właśnie jest misja - MISJA naszego życia. Pewnego dnia po drugiej stronie i tak wszyscy się spotkamy.
CZEŚĆ ICH PAMIĘCI!!!!

Ania