13 listopada 2012

Země česká domov můj.../ EVS część pierwsza.


Ahoj,
właśnie mijają dwa miesiące mojego pobytu w Pradze (pisząc precyzyjnie prawie dwa miesiące ponieważ kilka dni spędziłam w Polsce) pomyślałam więc, że przydałoby się jakieś podsumowanie. Zacznę zdecydowanie od plusów i minusów czeskiej stolicy a następnie przejdę do opisania EVS-u.
A więc jeśli chodzi o Pragę nadal nie jestem fanką tego miasta. Irytują mnie wszechoobecni Cyganie, którzy w większości wyglądają jakby dopiero co wyszli z kryminału. Druga sprawa to turyści uuh są wszędzie... miał racje mój kolega, który kiedyś powiedział mi, że jeśli w Pradze spotkam Czecha to powinnam się cieszyć bo to rzadkość.
Nie lubię również praskiego metra, które jest zagmatwane, przerażają mnie długie schody prowadzące w dół oraz przesiadki z jednegej lini na drugą. O tym, że na kilku stacjach przerazliwie śmierdzi nie będę się rozpisywać. Niestety jest też sporo drożej niż w Polsce. Np. jeśli chodzi o kosmetyki czy ubrania :(... czyli zdecydowanie towar pierwszej potrzeby.
Tyle jeśli chodzi o minusy plusów jest zdecydowanie więcej.


Po pierwsze dzielnica w której mieszkam (Ladvi), przyjazna, spokojna i co najważniejsze oddalona od centrum. Z okna mam piękne widoki o czym wspominałam już wcześniej a jeśli chcę gdzieś dojechać jest metro :), które generalnie w odróżnieniu od Warszawy dowiezie mnie wszędzie.
Ladvi jest super :)
Kolejna rzecz, która jest dla mnie ważna to ludzie, sympatyczni, uśmiechnięci w metrze czy w tramwaju chętni do rozmowy... Trzeba wspomnieć, że nawet motorniczy poczeka kiedy widzi, że biegniesz do tramwaju... Nie ma opcji zamknięcia ci drzwi przed nosem i złośliwego uśmiechu kiedy już to zrobi. W ogóle tu jest jakoś tak bardziej pozytywnie...Kasjerka podejmuje dialog, samochody w większości zatrzymują się gdy chcesz przejść przez ulicę a i jeśli chodzi o sposób ubierania się szczególnie młodych ludzi jest zdecydowanie bardziej kreatywnie.
Kolczyki,  kolorowe włosy czy, ciekawe fryzury nie są tutaj tematami do burzliwych dyskusji. Zdecydowanie większa tolerancja niż w Polsce.
Nie można oczywiście generalizować bo w każdym koszyku znajdzie się zgnile jabłko ale opisuję swoje doświadczenia a te są zdecydowanie bardzo dobre. Wspominałam o wysokich cenach ubrań ale rekompensatą jest znacznie większy wybór firm. Np. Ed Hardy czy australijska firma Hot Tuna.... o oryginalnych gadżetach z Michaelem Jacksonem już nawet nie wspominam.
Lubię też sprawnie działającą czeską pocztę. Pierwszy raz spotkałam się z brakiem awiza i odbieraniem listów poleconych po pokazaniu smsa lub maila. Hmm bardzo dobra opcja Polsko ucz się. Nawet powszechnie nielubiany kontroler biletów jest tutaj kulturalny.
Aaaa i zapomniałam dodać bardzo przystojni faceci... hmm nie wiem w którą stronę patrzeć tylu ich tutaj jest :).
Mam nadzieję, że z dnia na dzień w Pradze będę się czuła coraz lepiej. Bo przecież wszystko zależy przede wszystkim od spotkanych ludzi a jak się ostatnio przekonałam w metrze, pociągu czy tramwaju można poznać interesujących ludzi z którymi znajomość z biegiem czasu rozkwita :)

Przez ten miesiąc zdąrzyłam być w kilku ciekawych miejscach w Czechach między innymi w Zeleznym Brodzie, Vrate (czyt. Czeski Raj), Nymburku, Libercu, Ceskych Budiejovicach czy niesamowitym Ceskym Krumlovie. To właśnie te wspaniałe miejsca sprawiły, że czułam się rewelacyjnie, że nareszcie byłam szczęśliwa. Dla mnie Czechy to nie Praga a właśnie mój Liberec, Jablonec czy Cesky Krumlov.


Czeski Raj 


Cesky Krumlov 

Oprócz obowiązków mam tutaj sporo czasu dla siebie. Spaceruję, rysuję, spotykam się z czeskimi znajomymi a z miesiąca na miesiąc powinno być tego czasu jeszcze więcej ponieważ odpadną mi wszystkie zadania związane z urządzaniem się i aklimatyzacją. 
Skoro już wspomniałam o obowiązkach napiszę kilka zdań o EVS.
Europejski wolontariat bo chyba tak brzmi polskie tłumaczenie... póki co niestety mnie rozczarowuje. Spowdziewałam się zdecydowanie większej ilości ciekawych zadań i tego, że będę używała tylko języka czeskiego.. Niestety ponieważ inni wolontariusze nie znają czeskiego cały czas słyszę angielski. Z drugiej strony zastanawia mnie to jak można przebywać w Czechach rok i prawie nie mówić po czesku. Najwyraźniej brakowało motywacji... ja tę motywację mam nieprzerwanie od kilku lat :)

Organizacja goszcząca to Dum deti a mladeze Ulita... sympatyczne miejsce tylko bardzo niezorganizowane. Ludzie pracujący tam są w większości nieogarnięci ale to już nie mój problem. Ja tak jak sobie zakładałam pracuję w Centrum pro predskolni deti i tam zdecydowanie czuję się świetnie. Klara (kobieta z którą pracuję) jest fantastyczna a i same dzieciaki bardzo pozytywnie mnie przyjęły.
Nastawiałam się na normalną 8 godzinną pracę a pracuję dziennie 4 ....cóż...


 

moje dzieciaki :)
(Radim, Andulka i Matysek)

Jeśli chodzi o samą organizację wolontariatu to tu jest już niestety trochę gorzej. Nasza koordynatorka średnio (najłagodniej mówiąc) sobie radzi ze wszystkimi formalnościami. Ta praca najwyrazniej ją przerasta. Nie idzie jej załatwianie spraw kluczowych takich jak pieniądze, lokal czy kurs językowy.
Na początku bardzo mnie to irytowało teraz staram się już przyzwyczajać i zbędnie się tym nie przejmować. Sama przecież dam sobie radę ze wszystkim :)
Pozostali wolontariusze Paulina (z Polski), Abbi (z Irlandii) oraz Carmen ( z Hiszpanii) są w porządku ale każda z nas mieszka gdzie indziej więc nie spędzamy ze sobą zbyt wiele czasu. Najwięcej czasu spędzam z Abbi ponieważ przyjechałyśmy w tym samym czasie no i razem byłyśmy na On-arrival meetingu... (tzn przetrwałyśmy on-arrival meeting).

On-arrival Meeting
Każdy wolontariusz, który przyjeżdża do danego kraju musi na początku swojej przygody wziąć udział w tzw on-arrival meetingu, który ma być swoistym szkoleniem na którym ów wolontariusz powinien dowiedzieć się wszystkiego o funkcjonowaniu EVS.  Powinien to bardzo dobre słowo bo ja np. nie dowiedziałam się na OAM zupełnie nic, ale o tym za chwilę.
Szkolenie odbywało się w dziwacznym miejscu położonym gdzieś pomiędzy Ceskymi Budejovicami a Ceskym Krumlove. Gdzieś bo Statek Vystice znajdował się po prostu na środku szczerego pola. W promieniu kilku jak nie kilkunastu kilometrów nie było po prostu nic pomijając las.


by @Diego

Warunki iście spartańskie, prysznice i toalety w innym budynku, zimno, pełno komarów i wielkich pająków fuuu. Do tej pory kiedy myślę o tym miejscu mam gęsią skórę :D
24 osoby z całej Europy wywiezione na całkowitą prowincję. Szkolenie a właściwie "szkolenie" prowadziła trójka instruktorów najstarszy ok 40 letni Jan (Honza), Helena oraz Petr, który był w moim wieku.
Już pierwszego dnia wiedziałam, że nie dojdę do porozumienia z Honzou.
Aj a miałam przeżyć tam całe 5 dni...
Pierwszy wieczór to wzajemne poznawanie i idiotyczne bieganie z zeszytem i zapisywanie imion. Hmm jak w szkole podstawowej.... byłam zdegustowana. Na szczęście humor trochę poprawiła mi bardzo dobra kolacja oraz to, że miałam pokój tylko i wyłącznie z Abbi. Jeszcze tego by brakowało, żeby spać z jakimiś obcymi ludzmi. Z Abbi od samego poczatku złapałyśmy bardzo dobry kontakt. Pracujemy w tej samej instytucji a i nasze opinie często się pokrywają.
Jakoś przeżyłam pierwszą noc chociaż ok 2:00 obudziłam się z krzykiem bo wydawało mi się, że spada  na mnie wielki pająk o wędrówce po dworze do toalety już nawet nie wspominam.
Drugi dzień to zajęcia hmm nawet nie wiem jak je określić poziom irytacji wzrastał. Apogeum nastąpiło wtedy kiedy Honza dosłownie złapał małego kotka, który przybiegł i wszedł do kółka, które uprzednio utworzyliśmy i rzucił nim z dużą siłą. Psychol po prostu psychol.


Jak można było rzucić takim kotkiem? 

To była przeginka i po tym zdarzeniu nie miałam do tego typa już żadnego szacunku.
Ponownie muszę zwrócić uwagę na świetne jedzenie. Był mój ukochany knedlik s omackou bez masa i w sumie to wywołał On wielki uśmiech na mojej buzi. Pierwszy tego dnia.


Dodatkowym faktem, który sprawiał, że byłam wściekła i chciałam jak najszybciej wracać do Pragi było to, że instruktorzy mówili tylko po angielsku. Ok wszystko rozumiem ale w formularzu aplikacyjnym zaznaczałam, że proszę o to aby mówiono do mnie po czesku bo chcę jak najwięcej osłuchiwać się z językiem a 5 dni nieposługiwania się czeskim czyniło w moich postępach wielkie spustoszenie. Oczywiście mojej prośby nie uwzględniono i tylko w sytuacji kiedy prosiłam o tłumaczenie Helena wyjaśniała mi sens wypowiedzi. Często musiałam udawać, że nie rozumiem po angielsku, żeby wymusić na instruktorach krótką rozmowę po czesku.
Na szczęście nawiązałam fajny kontakt z pracującymi na Statku ludźmi  Z nimi konwersowałam w każdej wolnej chwili. W sumie gdybym pojechała tam w lipcu to nie byłoby tak źle. Obcowanie
ze zwierzakami, które tak lubię, sporo miejsca na grę w piłkę, ale wrzesniowy wypad to zdecydowanie zły pomysł....




O łamaniu granic własnego lęku, walce z kleszczami, cudownym Ceskym Krumlove oraz tym jak bardzo chcę żyć w Czechach w drugiej części.

Zatím se mějte krásně!

Anička