15 lutego 2013

Mistrzostwa Świata Juniorów - Liberec 2013


Ahoj,
po harrachovskich emocjach mogę zabrać się do opisania przecudownych 10 dni jakie spędziłam w Libercu w związku z Mistrzostwami Świata Juniorów w narciarstwie klasycznym. Sama nie wiem od czego zacząć tyle się wydarzyło. Może od tego jaką właściwie rolę pełniłam na MSJ. Otóż byłam wolontariuszką pracującą w sekcji attache. Pierwotnie miałam opiekować się polskimi skoczkami ale po małych roszadach pod opiekę otrzymałam dwa inne teamy: Estonię i Finlandię. Jak się miało pózniej okazać to była bardzo dobra wymiana :), ale o tym później.
Najwięcej czasu podczas całej imprezy spędzałam jednak z wolontaiuszami pracującymi nie przy skokach a przy kombinacji norweskiej. Tak się jakoś złożyło, że zarówno większość dziewczyn z którymi mieszkałam w pokoju było właśnie z kombinacji a i sąsiedni pokój męski też był z nią związany. Nie będę ukrywać, że już pierwszego dnia nawiązałam świetny kontakt z współlokatorkami. Dziewczyny były po prostu niesamowite. Cały czas żartowałyśmy a uśmiech w sumie nie schodził z naszych twarzy :) nie przeszkadzał mi nawet fakt, że cdziennie musiałam myć włosy w umywalce heh. Z upływem dni coraz bardziej się z nią zaprzyjazniałam :P.
Ta wspaniała atmosfera pokoju 642 sprawiła, że chociaż nie musiałam każdego ranka jezdziłam z moją ekipą na skocznię, na treningi i zawody kombinatorów norweskich. Chciałam spędzić z tymi ludzmi jak najwięcej czasu a przy okazji poobserwować z bliska równie ciekawą dyscyplinę sportu jak skoki narciarskie. Cóż stało się tak, że większy fun miałam właśnie na kombinacji. Być może dzieki świetnym ludziom, być może dzięki sportowcom, którzy byli bardziej pozytywni niż młodzi skoczkowie....




Nasze międzynarodowe towarzystwo: Tanya (Rosja), Tomas,  Zuzka, Lukas (Słowacja) i ja ...


Tutaj my z częścią teamu estońskich kombinatorów norweskich....

Najlepiej rozumiałam się z koordynatorką attache Zuzą, która stała się nową fanką starej polskiej piosenki "Mieszko, Mieszko mój koleżko" ha ha ha w ogóle mamy podobne sarkastyczne podejście do życia oraz specyficzne poczucie humoru. Mam nadzieję, że zostaniemy koleżankami na bardzo długo. Tym bardziej, że Zuza mieszka w Pradze. W ogóle licze, że z całą ekipą pozostaniemy w kontakcie bo w ostatnim czasie rzadko się zdarza, żeby poznać tak fantastycznych ludzi. 
Od pierwszego dnia Mistrzostw przylgnęła do mnie etykietka barevnej holky co w tłumaczeniu oznacza kolorowa dziewczyna. Było to najprawdopodobniej spowodowane moją kolorową czapką i butami, które wzbudziły wiele zainteresowania :D. Muszę przyznać, że jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało ponieważ w moim mniemaniu kolorowy człowiek znaczy wesoły :). Pózniej jeszcze dzięki moim różowym spodniom, które w sumie miały kolor fuksji nazywano mnie ruzovou princeznou (różową księżniczką) a to już dzięki "wielkiemu mistrzowi ceremonii" PJ-owi. Swoją drogą crazy człowiek, a piosenka, którą wybrał na motyw przewodni każdej ceremonii wręczenia medali jeszcze długo będzie moim przekleństwem :D.

Odnośnie moich teamów w ogólnym rozrachunku trafiłam chyba całkiem niezle. Estońskich chłopaków nie wymieniłabym na nikogo innego. Sympatyczni, uśmiechnięci i to z Nimi jezdziłam każdego dnia na skocznie i do hotelu. Złapałam fajny kontakt z Matsem Piho, który był tak miły, że to aż niewiarygodne. Nie tylko ze skoczkami z Estonii ale również z kombinatorami z tego kraju po prostu fajnie sie dogadałam. Tym większa była moja radość gdy najpierw Kristjan Ilves a następnie Han Hendrik Piho (btw brat Matsa) zdobyli brązowe medale w kombinacji norweskiej. 


Kristjan Ilves, Karl Mustjõgi, Martti Nõmme, Rauno Loit, Siim-Tanel Sammelselg


Siim-Tanel Sammelselg, ja i Martti Nõmme


ja i Han Hendrik Piho

Drugi mój team to skoczkowie z Finlandii no cóż z nimi kontakt był trochę trudniejszy. Jeśli chodzi o komunikację to opierała się ona przede wszystkim na trenerze Ylipullim. Z chłopakami oprócz zdawkowego "hey" ciężko było nawiązać jakiś dialog. Wyjątek stanowił mój ulubiony młody fiński skoczek Juho Ojala. Od pierwszego dnia bardzo Go polubiłam :D.

W sumie każdy dzień na Mistrzostwach nie licząc dnia przyjazdu był wypełniony pracą. Rano jechałam na kombinacje (mój wybór), pózniej szybki obiad bądz w jidelne Jizerka w Babylone bądz w cudownej wegetariańskiej restauracji "Ananda", następnie powrót na Jested tym razem na skoki. Do hotelu docierałam dopiero w ok. godziny 20.00 wtedy też całą ekipą wychodziliśmy na piwo do pobliskiej włoskiej restauracji. 
Warto zaznaczyć, że i w Libercu spotkałam starych znajomych, których myślałam, że nie spotkam już nigdy w życiu. Ildar Fatkullin, Paolo Bernardi, Roger Kamber czy Michele Giuliani to tylko kilka z nich. Nie ukrywam, że były to w większości bardzo sympatyczne spotkania :). Poznałam też kilka nowych sympatycznych osób z którymi z pewnością pozostanę w kontakcie. 

Na początku Mistrzostw największą frajdę miałam z dwóch rzeczy po pierwsze z tego, że na akredytacji oprócz mojego imienia i nazwiska figurowała czeska flaga :) po drugie team capitan meetingi w których mogłam uczestniczyć. To niewątpliwie ciekawe doświadczenie dla kogoś kto od tylu lat interesuje się skokami. Bardzo mi się tam podobało i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę miała możliwość pojawić się na tego typu meetingu.

Mieliśmy szczęście również do pogody. Praktycznie przez wszystkie dni na skoczni Jested było bezwietrznie. Przedostatniego dnia wiatr przypomniał nam o sobie ale po małych przesunięciach wszystko odbyło się normalnie. Nam wolontariuszom doskwierały trochę niskie temperatury szczególnie rano ale na szczęście mieliśmy gorącą herbatę i sympatyczne miejsce z fajnym widokiem :D w pomieszczeniu z cateringiem dla teamów. 

Wydrzeniem godnym odnotowania jest też ogromny zaszczyt jaki mnie spotkał. Ostatniego dnia Mistrzostw wspólnie z Mistrzem Adamem Małyszem wręczałam kwiaty najlepszym drużynom. Dodam, że wręczałam je naszym chłopakom, którzy w konkursie zajęli drugie miejsce.
Najważniejsza w tym wszystkim jest jednak osoba MISTRZA!!!


W moim prywatnym plebiscycie na najfajniejszy team Mistrzostw bezsprzecznie wygrali japońscy kombinatorzy norwescy. Chłopcy cały czas się uśmiechali, zagadywali a w wolnej chwili rozegrali z wolontariuszami mecz piłki nożnejw którym oczywiście brałam udział. Również na ceremonii medalowej byli najbardziej swobodni tańczyli, śpiewali. Nie obyło się również bez odtańczenia hitu minionego roku "Gangnam Style"....



Jak na każdej tego typu imprezie sportowej miałam też swoją miłość. Ów osobnik nie dość, że był niesamowicie przystojny to jeszcze sympatyczny i miał coś co jest dla mnie niezwykle istotne mianowicie nieziemski uśmiech. Po prostu nie mogłam oderwać od Niego swojego wzroku więc w każdej wolnej chwili spoglądałam sobie na Niego z nadzieją, że się uśmiechnie. A uśmiechał się bardzo często :). Szczegóły choć ciekawe zostawiam dla siebie.... Dlaczego w ogóle o tym wspominam? cóż po prostu nie mogłam sie oprzeć :).

Niestety nie zawsze jest tak jak człowiek by sobie tego życzył. Czasami życie ma dla nas zupełnie inny scenariusz. Tym razem najbardziej zaskoczyło mnie to, że potwierdziło się przysłowie: "Co ma wisieć nie utonie" i , że coś co zaczęło się trzy lata temu miało swoją kontynuację właśnie na Mistrzostwach Świata Juniorów....

Jak pokazała sobotnia impreza w klubie w Babylone młodzi sportowcy zupełnie nie umieją się bawić. Nadmiar alkoholu oraz zabawowe młode dziewczynki to dla niektórych było zdecydowanie zbyt wiele. Na parkiecie zachowywali się jak zwierzęta w ZOO lol gubiąc pieniądze, ipody itd...
Jednego dość już popularnego skoczka (nie będę wymieniała nazwiska) karetka odwiozła do szpitala a pewien kombinator spędził noc w izbie wytrzezwień za którą związek musiał zapłacić 174 euro. 
Nasza girlsowa, wolontariacka parta na szczęście w odpowiednim czasie zmieniła miejsce imprezy. Wspólnie z Włoską kadrą przenieśliśmy się do miejsca zwanego Dabelska Hut. Celowo nie nazywam tego disco ponieważ sama nie wiem co to jest :D. Byłam tam kilkukrotnie i zawsze wychodziłam mega zdezorientowana. Tego wieczoru jednak długo nie zapomnę :). Bawiłam się rewelacyjnie, wytańczyłam się za wszystkie czasy prawie w ogóle nie schodząc z parkietu. Przystojni włoscy i niemieccy faceci, dobra muzyka i świetny humor idealna kombinacja. Nowe buciki nike idealnie zdały egzamin :). Do hotelu wróciłam ok. 5.30 i po szybkim prysznicu zdążyłam się jeszcze przespać. 
W niedzielę jeszcze stawiliśmy się na Vesci żeby zobaczyć ostatnie biegi tych Mistrzostw. Na trasie spotkałam Martynę z którą zamieniłam kilka zdań. Miło było się spotkać :).
Nastepnie wróciłam, spakowałam się i wspólnie z Lukasem, Tomasem i Barou autobusem studentagency pojechaliśmy do Pragi. 

To co dobre niestety szybko się kończy. Te magiczne dni sprawiły, że teraz jestem bogatszym intelektualnie i niewątpliwie szczęśliwszym człowiekiem. Wzrosła też moja samoocena nie wiem na jak długo ale na trochę na pewno :). 


W tym miejscu pragnę podziękować Petre, dzięki której w ogóle zgłosiłam się do bycia wolontariuszem na tych Mistrzostwach. Dziękuję też organizatorom i Marusce za to, że zdecydowali się postawić na zakręconą dziewczynę z Polski, moim kochanym dziewczynom z pokoju 642 za wspaniałe towarzystwo, Zuzu za to, że jest, Lukasovi za piękne fotki oraz pozostałym wolontariuszom z ekipy - Jesteście najlepsi :). Strasznie się cieszę, że Was poznałam!

Jeszcze jedno to właśnie podczas trwania Mistrzostw Świata Juniorów swoje dwa pierwsze zwycięstwa w karierze w konkursach Pucharu Świata odniósł Jan Matura. Wiem, że pisałam o tym kilka notek wcześniej ale te wydarzenia były ważną częścią MSJ i nie mogę ponownie o nich nie wspomnieć. Mój wybuch radości, łzy wzruszenia, skok z piętrowego łóżka oraz bieg przez korytarz o godzinie 5. rano zdecydowanie przejdzie do historii :D....Konkursy w Japonii dorzuciły jakieś 30 % do mojego świetnego humoru :). Kolejne 15 % to codzienne facebookowe konwersacje z moim prywatnym Geroge :).

Anička