27 lipca 2013

Obóz PRZEtrwania - Zloukovice 2013

Ahoj,
kiedy zaproponowano mi wyjazd na obóz z dzieciakami potraktowałam to jako swoiste wyróżnienie oraz szansę na zdobycie nowych doświadczeń. W Czechach nauczyłam się tylu nowych rzeczy i nabyłam dodatkowych umiejętności więc liczyłam, że dwa tygodnie spędzone w Zloukovicich również poszerzą moje horyzonty.
Czy tak się stało? hmm nie wiem. Mam nadzieję, że poniższa analiza pozwoli mi odpowiedzieć na to pytanie.

Zacznijmy od tego, że w Czechach każdy Dom dzieci i młodzieży posiada swój własny ośrodek wypoczynkowy Ulita również... Co roku organizowanych jest kilka turnusów obozowych. Wszystkie są tematyczne…Ten na który pojechałam był pierwszym tegorocznym turnusem a tematem przewodnim byli "Trosecnicy" czyli po polsku rozbitkowie.
Na pierwszy rzut oka wszystko ładnie, pięknie … niestety oprócz zdawkowych informacji nie bardzo wiedziałam co w zasadzie mnie tam czeka.
Tak czy siak powtarzałam sobie, że to dodatkowe dwa tygodnie spędzone w Czechach (termin obozu bardzo mi odpowiadał ponieważ wyjeżdżało się 29. Czerwca a wracało 13. Lipca) Wszystko tak sobie pozgrywałam, że po powrocie do Pragi od razu wsiadłam do autobusu, który zawiózł mnie do Warszawy, gdzie spędzam okres wakacyjny.


Wróćmy jednak do samego obozu. Kiedy po ponad godzinie jazdy autobusem dotarliśmy na miejsce, tzn do lasu byłam zaskoczona tym co tam zobaczyłam. Kilkanaście drewnianych chatek rozmieszczonych w okręgu, na środku boiska do koszykówki i siatkówki oraz wielki budynek w którym znajdowała się stołówka. Nie będę ściemniać, że jestem przyzwyczajona do takich warunków. Hmm ostatni raz na koloniach byłam kilkanaście lat temu. Miałam wtedy jakieś 10 lat i niezbyt interesowało mnie gdzie będę spała i co będę robiła.

Na szczęście chatki o wiele lepiej niż na zewnątrz wyglądały w środku. Po kilku kombinacjach ostatecznie chatkę nr. 1 dzieliłam z Katką i jej ponad 3-letnim synem Adamem. Ta alternatywa była dla mnie o wiele lepsza niż gnieżdżenie się w jednej chatce z 4 dziewczynami (opiekunkami – instruktorkami), które nie będę ukrywała od początku jakoś nie przypadły mi do gustu. Różniło nas wiele, zbyt wiele...

Zadanie jakie otrzymałam to opieka (wspólnie z Katką – pracownicą recepcji z Ulity) nad grupą najmłodszych dzieciaków tzw prvnim oddilem. Takie decyzje podjęłyśmy wspólnie z Evą, szefową całego obozu jeszcze długo przed wyjazdem.


Grupa składała się z jedenaściorga dzieciaków w wieku 6-8 lat. Muszę przyznać, że były naprawdę urocze i bardzo otwarte, szczególnie dziewczynki, które były w zdecydowanej większości. Do ich ulubionych zajęć należało robienie mi przeróżnych fryzur. No cóż moje frywolne, stojące włosy stwarzały dziewczynkom wiele możliwości :P. Nie powiem, było z tym sporo FUNu.


Terezka i Bara vel Opicka (najwieksza "wielbicielka" Prezydenta CR Milosa Zemana :D)

Czymś co naprawdę mnie zaskoczyło był fakt, że w Czechach nie trzeba mieć odbytego żadnego kursu na instruktora kolonijnego. Hmm nie wiem jak się do tego ustosunkować, ponieważ opieka nad dziećmi to naprawdę bardzo duża odpowiedzialność. Teraz, kiedy słucham o wypadkach, jakie zdarzyły się na koloniach w Polsce, jestem szczęśliwa, że u nas nic złego się nie wydarzyło. Na szczęście ja pomimo iż nie posiadam żadnego papierka to doświadczenie w pracy z dziećmi mam już spore i wiem jak zachować się w różnych, niekiedy skomplikowanych sytuacjach.

Z dzieciakami na obozie szybko złapałam kontakt. Katka zajmowała się przygotowaniem oddziałowego programu a ja byłam tą osobą do której dzieciaki zawsze mogły przyjść. To ja z nimi rysowałam, rozmawiałam, grałam w gry, pilnowałam porządku podczas kąpieli, organizowałam piżamowe party czy układałam do snu. To również ja odgrywałam rolę trochę przewrażliwionej opiekunki, która doszukiwała się kleszczy, wybierała dłuższą ale bezpieczniejszą drogę oraz kilkukrotnie liczyła dzieciaki podczas wycieczki. Trochę zdezorientowało mnie luźny stosunek opiekunów do bezpieczeństwa. Ja z kolonii w których uczestniczyłam pamiętam zupełnie inne zasady. Moje podejście delikatnie mówiąc nie podobało się pozostałym instruktorom. Do tego doszły takie aspekty jak moje przesadne dbanie o siebie, zupełnie inne poczucie humoru oraz to, że wieczorami zamiast spędzać czas z Nimi chodziłam spać. Warto zaznaczyć, że byli oni ze sobą bardzo zżyci. Jeżdżą na obozy w tym składzie już od kilku lat... A ja ostatnimi czasy wolno się aklimatyzuję i przyzwyczajam do nowego środowiska. Są oczywiście pewne wyjątki ale... zawsze są wyjątki od reguły :D
Podsumowując z powodu wymienionych powyżej powodów nie zaskarbiłam sobie ich sympatii.

Zupełnie inaczej było natomiast w kręgach dzieci. Nie tylko maluchy z pierwszego oddziału ale również i starsze dzieci zaczęły spędzać ze mną dużo czasu.


Kristyna, Anicka, Bara, Misa, Niky to tylko kilka super dziewczynek z którymi konwersowałam i grałam w badmintona.

Furorę robiły moje rysunki… z dnia na dzień otrzymywałam coraz więcej próśb o narysowanie królików, psów czy kotów.
Lubię rysować, dlatego w każdej wolnej chwili brałam papier i ołówek. Nie chciałam, żeby żadne dziecko było zawiedzione.


Pierwszy tydzień walczyłam z męczącym, mokrym kaszlem, katarem oraz bólem głowy. Na szczęście dzięki lekom i lżejszemu reżimowi funkcjonowania szybko się z tymi dolegliwościami uporałam :).

Najbardziej niepokoiły mnie kleszcze, które były dosłownie wszędzie. Pomimo iż szczepiłam się na zapalenie opon mózgowych wywoływanych przez zakażone kleszcze... pozostawało jeszcze ryzyko zachorowania na boleriozę... no i generalnie kleszcze to obrzydliwe stworzenia. Na szczęście zupełnie nie wiem dlaczego te robactwo na mnie nie lezie. Oczywiście zachowywałam nadmierne środki ostrożności oprócz pryskania się różnego rodzaju Offami nawet w upały zapuszczając się w leśne chaszcze ubierałam długie spodnie, i bluzę z kapturem. No cóż przezorny zawsze ubezpieczony :) no i kaptur jest cool :D


Las generalnie bardzo piękny, i przyjemny ale kleszcze były dla mnie wystarczającym straszakiem. Jeden z chłopców podczas dwóch tygodni spędzonych w Zloukovicich zebrał 24 kleszcze HMM... Abstrahując od obrzydzenia nauczyłam się szybko usuwać te małe krwiożercze bestie. 
Oprócz gigantycznych siniaków na nogach i rękach, które pojawiły się nie wiem skąd nie odniosłam większych uszczerbków na zdrowiu. Może poza kilkoma centymetrami tłuszczu na brzuchu, które były efektem ciężkiego czeskiego jedzenia...Skoro już o jedzeniu mowa to pierwszy raz w życiu jadłam kluski z ziemniaczanego ciasta na kopytka z czekoladą i bitą śmietaną... trzeba przyznać, że ciekawe połączenie...


Czechy co nie jest żadną tajemnicą KOCHAM ale co, do czeskiego tłustego i ciężkiego jedzenia niestety nie mogę się przekonać. Zdecydowanie wolę warzywa, oraz kuchnię włoską czy indyjską. 

Z wszystkich dzieciaków najbardziej polubiłam 8-letnią Nikolę, w której dostrzegłam wiele podobieństw do siebie, kiedy byłam w tym samym wieku. Niki gra w piłkę nożną (jest bramkarzem w Sparcie), uwielbia śpiewać (robi to naprawdę dobrze), jest otwarta, przebojowa i fajnie tańczy. 


Genialna i charyzmatyczna dziewczynka. Silne osobowości ROCK!!!

Czymś czego niewątpliwie najbardziej mi brakowało była muzyka i stały dostęp do internetu. Wolny internet w telefonie niesamowicie mnie irytował... pomimo iż pozytywna wiadomość, której zupełnie się nie spodziewałam zdołała do mnie dotrzeć :). Ależ sprawiła mi radość...

Podczas całego obozu targałam ze sobą aparat i robiłam zdjęcia. W efekcie powstało ich ok. 700. Nie musiałam się przy tym zbytnio wysilać czeskie dzieciaki są strasznie pozytywne a na ich buziach prawie zawsze gości wielki uśmiech. Była to zatem prawdziwa przyjemność móc obserwować i dokumentować te wszystkie sympatyczne obozowe momenty. 

Oprócz specyficznych opiekunów, irytująca była jeszcze jedna postać a mianowicie wystajlowany 15-latek, który uważał się za wielką gwiazdę. Podczas rozmów z nim czułam się mega zawstydzona. Chłopak stosował wyrafinowane metody podrywu... 
Szczytem bezczelności było nazywanie mnie prdelkou tzn dupcią yyyy gówniarz jeden :D


Kolejnym przyjemnym aspektem była również całodniowa wycieczka do popularnego 12 - wiecznego zamku Křivoklát. Trochę nietrafionym pomysłem natomiast zwiedzanie zamku z przewodnikiem. Dzieciaki były stanowczo za małe, żeby cokolwiek zrozumieć i co za tym idzie przejawiały niezainteresowanie. Tego nie można powiedzieć o mnie... Pani przewodnik słuchałam z wielką uwagą a wiele z rzeczy o których mówiła doskonale wiedziałam i znałam z przeczytanych książek. Uwielbiam średniowiecze szczególnie to co wtedy działo się na ziemiach czeskich. Była to dla mnie porządna lekcja czeskiej historii, szkoda, że tak krótka!


Podsumowując , chociaż nie były to najprzyjemniejsze dwa tygodnie w moim życiu nie uważam ich za zmarnowany czas. Nauczyłam się kilku nowych rzeczy, stałam się jeszcze bardziej odpowiedzialna i ostrożna. Miałam okazję potrenować robienie zdjęć, poznałam specjały czeskiej kuchni dotychczas całkowicie mi nieznane, porysowałam a przede wszystkim poznałam te wszystkie niesamowite dzieciaki, które sprawiły, że i na mojej buzi zagościł uśmiech.  Wszystkie pozytywne opinie na mój temat, przemiłe listy i rysunki, które otrzymałam naprawdę wiele dla mnie znaczą i są najlepszym dowodem na to, że na obozie spisałam się nie najgorzej :)

Anicka