31 października 2009

"This is the moment", "This is the time", "THIS IS IT"


"This is the moment, this is the time, THIS IS IT" ~ M.Jackson

 Hmmm mniej więcej od trzech dni staram się zebrać by napisać kilka mądrych słów na temat filmu „Michael Jackson’s - This is it” na którym byłam. Niezmiernie ciężko jest stworzyć krótkie podsumowanie, gdy w głowie ma się tyle przemyśleń i opinii. No cóż, ale ja się tego podejmę. Zacznę może od początku. W zasadzie chyba wszyscy wiedzą, że film „This is it” przedstawia zarejestrowane fragmenty ostatnich prób Michaela Jacksona jakie odbyły się przed zaplanowaną na rok 2009 i 2010 serią koncertów z trasy o tym samym tytule. Dla formalności jednak o tym przypominam:))).
Do Multikina udałam się z moją koleżanką Karoliną, która podobnie jak ja od długiego czasu jest fanką Michaela. Dodam, że prawdziwą fanką, znającą zarówno osobę Michaela jak i szczegółowo jego twórczość. Piszę to, ponieważ po „rzekomej” śmierci króla popu pojawiło się bardzo wiele osób (głównie młodych) nazywających się fanami/kami. Dla mnie podpinanie się za wszelką cenę pod coś, co jest akurat w danym momencie na topie i udawanie, że ma się o tym, wybitne pojęcie jest po prostu żałosne. Wiem, wspaniale, że młodzi ludzie, dopiero kształtujący swoje osobowości czerpią swoistą inspirację z tak wspaniałej postaci jak MJ, ale chwilowej, obsesyjnej miłości nie jestem w stanie logicznie wytłumaczyć.
Wracając do tematu razem z Karoliną w zaskakująco dobrych nastrojach zajęłyśmy wcześniej zarezerwowane miejsca i w lekkim napięciu czekałyśmy na rozpoczęcie seansu. Zupełnie nie wiedziałyśmy, czego mamy się spodziewać, ale nie byłyśmy w tym osamotnione, nikt ze zgromadzonych osób tego nie wiedział. Oczywiście sala była wypełniona po brzegi a w około nas siedzieli dziwnie poprzebierani ludzi. Niektórzy na głowach mieli kapelusze, inni pojawili się w ciemnych okularach jeszcze inni demonstrowali swoją miłość do Mike mając na sobie koszulki z jego wizerunkiem. Ja nie wyposażyłam się w żaden gadżet aczkolwiek muszę się przyznać, że w domu mam fajną koszulkę i jestem z niej naprawdę dumna, ponieważ w całości sama ją zaprojektowałam.
Na początku filmu na ekranie pojawił się wielki napis „for fans” (poczułam się jakby dedykowano go specjalnie mojej skromnej osobie :)))) po nim wyemitowano wypowiedzi tancerzy, którzy mieli zaszczyt przygotowywać się do występów u boku Michaela. Widać, że przepełniała ich wielka radość. Najbardziej urzekł mnie jeden z chłopaków, który opowiadając o tym jak ważną rolę w jego życiu odegrał Michael po prostu się popłakał. To było takie głębokie i urocze. Z każdą minutą robiło się coraz ciekawiej, przed oczami przelatywały nam rozmaite obrazy, od tancerzy, chórku, pana Ortegi aż po samego Michaela.

Muszę poinformować i ostrzec, że wszystko to, co napiszę poniżej jest tylko i wyłącznie moją opinią i nie chce by ktokolwiek się nią sugerował. Każdy ma prawo mieć własne zdanie i może się ono różnić od tego mojego.

Otóż nie będę owijać w bawełnę, że jak dla mnie oprócz prawdziwego Michaela Jacksona, który prezentował się po prostu fantastycznie, cudownie śpiewał, niesamowicie tańczył, był zabawny, i miał w oczach tę swoją ogromną magię, w filmie mogliśmy zobaczyć jeszcze dwóch sobowtórów. Zdradziły ich przede wszystkim dziwne ruchy, zbyt śmiałe zachowanie jak również i spore różnice w wyglądzie zewnętrznym tj twarz, waga, wzrost, długość rąk czy rozmiar stóp.



Dla przypomnienia, taniec prawdziwego Michaela do piosenki "They don't care about us" na jednej z ostatnich prób (ten fragment można zobaczyć również w filmie)

 Jako osoba spostrzegawcza miałam świadomość, że prawdziwy MJ nie wystąpi w całym filmie już od momentu, gdy w internecie zaczęły się pojawiać pierwsze zdjęcia i urywki z planu. Wtedy też prawie nikt mi nie wierzył, uważano mnie za osobę pokręconą, usłyszałam, że jestem głupia. Teraz jednak opinia większości całkowicie się zmieniła. Huh jak widać czasem mam rację:))))). Sobowtór którego nazwałam Pan pomarańczowo-czerwone spodnie był chyba najbardziej zabawny ( w pamięci utkwił mi taniec łani do piosenki „The way You make me feel” chcąc nie chcąc na twarzy człowieka pojawiał się uśmiech), jego ruchy po prostu mnie rozwaliły… do tego strasznie szczupła budowa ciała chyba nawet największych sceptyków teorii o sobowtórach przekonała, że z Michaelem to ten pan ma niewiele wspólnego.



dla porównania... po lewej stronie sobowtór po prawej natomiast real MJ, różnice ewidentne......

Ewidentna ściema.. to był jednak dopiero początek, dalej było tylko lepiej… zrezygnowano z czerwonych spodenek i wprowadzona kogoś, kto zaprezentował nam komiczny taniec pingwina przy piosence „Human nature”.. tak powiecie, że ta piosenka jest dziwna i, że Michael zawsze na koncertach wykonywał do niej oryginalny układ choreograficzny, zgoda, ale coś takiego??? Co to to nie!!!!.
Idźmy dalej przy piosence „I Just cant stop loving You” oczywiście tradycyjnie duet – super…., tylko, dlaczego rzekomy MJ tak dziwnie się zachowuje??? Czy nasz Michael kiedykolwiek łapał jakąkolwiek dziewczynę w taki sposób za piersi czy pośladki??? Czy wykonywał w stosunku do jakiejkolwiek kobiety takie dwuznaczne ruchy??? Eeee nie przypominam sobie. Dziwne nie prawdaż? Podsumowując dla mnie w całym filmie jest jeden prawdziwy Michael i jest to ten bez okularów w większości scen występujący w niebieskiej koszuli. Jeżeli dobrze pamiętam wyjątkiem są tylko piosenki „Thriller” i „Earth song” gdzie ma na sobie czarną dość grubą kurtkę. Rzeczami, na które również warto zwrócić uwagę są sceny: na podnośniku gdzie można zobaczyć wielki urok Michaela, wspaniały taniec do piosenki „They don’t care about us” (ale tylko MJ bez okularów), oraz wzruszające wykonanie piosenki „I’ll be there”.
No tak jeszcze słowo a propos sobowtórów gdyby ktoś chciał ich znaleźć niech zwraca uwagę przede wszystkim na wzrost. Michael jest sporo wyższy od Kennego Ortegi, sobowtór natomiast jest wzrostu pana reżysera.
W filmie pojawiły się również dwie bardzo istotne wskazówki dla osób, które wierzą, że Michael Jackson nadal żyje a jego śmierć to jedna wielka mistyfikacja. Już na samym początku (pierwsze 3 minuty) można zobaczyć wielką mechaniczną postać, na której powierzchni pojawiają się istotne obrazy (min Elizabeth Taylor, dzieci, piękny świat) no i ten robot trzyma w rękach kulę i obraca ją wokół siebie, tak jakby się nią bawił, na końcu postać wybucha i pokazuje się scena, na której stoi sobowtór. Według mnie należy to czytać w następujący sposób: robot= Michael (ważne dla niego obrazy w środku postaci), kula = świat, obracanie= zabawa, wybuch = bum = wielki come back, sobowtór = fake, kłamstwo. Zbierzmy to wszystko w jedną całość otóż: Michael Jackson, niewątpliwie wielka osobowość, wielki człowiek, bawi się całym światem wkręcając wszystkich niemiłosiernie jednak planuje wielki powrót i finał zabawy. Niby taka błahostka, na którą zapewne mało, kto zwrócił uwagę, ale czy ktoś się zastanawiał po co w ogóle był ten wstęp z jakimś robotem??? Przecież dla filmu nie miała to kompletnie żadnego znaczenia… dla trasy koncertowej na pewno też nie. Ciekawe…, ale druga scena jest jeszcze dużo bardziej intrygująca. Na samym końcu po napisach, gdy ludzie opuszczali już salę pojawia się jeszcze obraz gdzie kolejny sobowtór stojąc obok K.Ortegi wypowiada bardzo, ale to bardzo istotne słowa, które wszystkim powinny otworzyć oczy, otóż:

“Stop the music. I decision when I finish myself.... Maybe I come undone a button, snap one's fingers and boom- I decide when i come back myself.”

– szok???.
Ale niespodzianka taka bardzo w stylu MJ wszystko się kończy a tu proszę głębia i sentencja całego filmu.
Chwilkę wcześniej jeszcze zdanie o tym, że fani chcą ucieczki, to im ją damy. Czyżbyśmy mieli motyw przewodni?.
Jak dla mnie zdecydowanie tak. Warto zaznaczyć, że piosenką kończącą jest ponownie doskonale znana „Heal the Word”.

Jestem straszliwie dumna, że od tak dawna wiedziałam, o co właściwie chodzi w „This is it” perfekcyjnie rozgryzłam wszelakie zagadki i symbole:))).
Utwierdziłam się również w przekonaniu, że najlepsze wnioski pochodzą z mojej własnej głowy. Nie wierzę nikomu, wierzę tylko sobie. Karolina po seansie powiedziała dokładnie to samo, więc chyba nie mam urojeń:)))).
W niedzielę idę do kina ponownie tym razem sama by na spokojnie jeszcze raz przyjrzeć się kilku szczegółom. Zobaczymy czy wynajdę jeszcze coś nowego….

To tyle :)))). Rudii dziękuję bardzo za świetne towarzystwo i pomocne opinie:). Love You:).

"Hael the world"
"L.O.V.E" <3<3<3

Ančik
I <3 You KING!!!!

27 października 2009

"This is it" - już jutro.

Ahojky.

"This is the moment, this is the time - "THIS IS IT......"

Generalnie po chorobie, która zatrzymała mnie na cały tydzień w domu, staram się teraz powrócić do normalnego trybu pracy. Niestety kompletnie mi nie idzie, chodzę jakaś taka nieogarnięta zamulona i nie pomagają żadne red bulle i tego typu wspomagacze. Ahhh znowu jest mi jakoś niewygodnie, ooo tak zdecydowanie to słowo najlepiej odzwierciedla mój aktualny stan.
Poniedziałek minął o dziwo szybko i spokojnie. Dzisiaj było już jednak znacznie gorzej a popołudnie spędzone w pracy z kierowniczką w otoczeniu psychicznych i to dosłownie klientów wprowadził mnie w jeszcze podlejszy nastrój wrrrr. Kolejne nudne jak flaki z olejem godziny uzupełnione kiepskimi dowcipami, które w ogóle nie były śmieszne nic nie wniosły do mego życia, a jestem osobą, która z wszystkiego chce coś wynieść, coś sobie przechwycić. Starałam stwarzać pozory a pomagała mi w tym piosenka dnia „Get on the floor” (fantastyczny song).
Ale początek tygodnia już Bohudík za mną. Aktualnie jestem bardzo podekscytowana. Powód? - jutro idę do kina na „This is it” i nic innego mnie nie interesuje. To właśnie na ten dzień czekałam od ponad miesiąca. Jestem strasznie ciekawa, co tam zobaczę i czy potwierdzi się moja skomplikowana teoria. Podobnie jak wszyscy, którzy wybierają się do kina ja również nie wiem, czego właściwie mam się spodziewać. Do tej pory pojawiło się tyle sprzecznych opinii na temat tego filmu, że najzwyczajniej w świecie zaczęłam się bać. Przede wszystkim tego, że może się okazać, że wszystko to ściema. W sumie nawet by mnie to nie zdziwiło, w końcu reżyserem jest Kenny Ortega twórca takich shitów jak: „High school musical” czy „Hannah Montana”… dalej nie rozwijam tej kwestii, po prostu pozostawiam to bez komentarza. No nic wszystko wyjaśni się już jutro o godzinie 18.30. Po 111 minutach będę wiedziała na czym stoję i mam nadzieję, że nie wyjdę z kina załamana i zdegustowana no i przede wszystkim, że film nie złamie mojej wiary i nie zasygnalizuje, że nie miałam i nie mam racji. Dzisiaj nic nie wymyślę… zobaczymy jutro…





Wiem jedno
Michael I love You.

Pozdrawiam

Ančík