21 marca 2012

W jak Wisła part 2

Ahoj,
niedziela w Wiśle była zdecydowanie dziwna ale niewątpliwie sympatyczna, i pełna niespodzianek.
Rano obudziłam się ok godziny 6:00, dziewczyny jeszcze spały. Ponieważ czekała mnie przeprowadzka zaczęłam ogarniać swoje rzeczy. Zawody rano to jednak straszne zło :). Kiedy wszystkie byłyśmy już spakowane zadzwoniłyśmy po taxówkę (tę samą, którą jeździłyśmy przez ostatnie kilka dni)... Bagaże zostawiłyśmy u Sashki & spółki i całą czteroosobową grupą udałyśmy się na skocznię, gdzie właśnie rozpoczynał się trening.
Było ciepło ale ponownie wy znaki dały się nam roztopy...
Starałam się tym jednak nie przejmować w pełni korzystając z "przywilejów" jakie dawała mi akredytacja. No cóż po prostu robiłam zdjęcia. Kocham atmosferę Pucharu Kontynentalnego gdzie nikt nie robi problemów, gdzie nie ma psychicznych ochroniarzy traktujących cię jak bydło. Spokojnie zatrzymywałam kojonych skoczków, żeby zdjęcia były jak najlepsze. W między czasie porozmawiałam jeszcze chwilę z Borkiem i nie wiem czemu ale plątałam czeskie słowa.... ehh.
Mimo wszystko udało nam się podyskutować na temat mojego zakręconego tatuażu. Teraz nie wyobrażam sobie bez niego życia :)



Jak się okazało po tych kilku latach mojej nieobecności na zawodach zarówno PŚ jak i PK wielu ludzi związanych ze skokami jak i samych skoczków nadal mnie pamiętało. To w sumie bardzo miłe. Hmm przecież np Martina Cikla nie widziałam grubo ponad trzy lata. Nie wiem czy to w związku z moją wielką miłością do Czech oraz do czeskiego teamu czy z tym, że miałam na sobie swoją czeską kurtkę ale skoki Czechów były dla mnie niesamowicie ważne. Oprócz robienia zdjęć obserwowałam skoki niektórych zawodników. O tym, że nie lubię tej skoczni wspominałam już w pierwszej części relacji. Silny wiatr wiejący na górze rozbiegu spowodował, że pierwsza seria niemiłosiernie się ciągnęła. Słabsi zawodnicy oddawali ku sporemu zaskoczeniu bardzo dobre skoki. Świetnie skoczyli Jiri Mazoch i Tomas Zmoray co bardzo mnie ucieszyło. Uśmiech Tomasa podczas naszej rozmowy był po prostu bezcenny :)


Nie będę ukrywała, że ostatnio bardzo spodobał mi się pewien skoczek (tym razem jednak nie z Czech) . Celem numer jeden na niedzielę była szczegółowa obserwacja tego przystojnego Pana i zrobienie mu ładnego zdjęcia.
Cel został osiągnięty a i generalnie cały pobyt na skoczni uważam za bardzo miły. Dalsze pozytywne emocje w drużynie norweskiej wywoływała moja czapka :)... w sumie czemu się dziwić jest bardzo fajna :)
Wspólnie z Violą złapałyśmy też fazę na jednego bardzo sympatycznego Niemca, który używał ładnych perfum i wiedział czym jest masaż pleców :P
Mnie osobiście zaintrygował jeszcze nowy image Clinta Jonesa, który obecnie jest trenerem amerykańskich skoczków. Ahh pamiętam jeszcze te czasy kiedy wspólnie z Alanem Albornem byli jedynymi liczącymi się reprezentantami USA.
Niewątpliwie najbardziej zakręconą osobą na skoczni był Ildar, który co jakiś czas zatrzymywał się przy mnie i mówił po rosyjsku licząc na to, że coś zrozumiem... niestety niewiele rozumiałam za to nauczyłam się zwrotu „magu zdjelat Tjeba snimku“ ... hardcorowy język :P.



Konkurs podobnie jak i w sobotę zakończył się na jednej serii. To spowodowało, że bardzo dobre piąte miejsce utrzymał Jirka:). Przystojny Pan załapał się natomiast na podium. Aż miło było robić zdjęcia nagradzanej szóstce. Od przystojnego Pana, którym był Andreas Stjernen (ha ha ha zdradziłam) dostałam kwiatki.... to było zaskakujące ale jakże miłe wydarzenie. Zawsze chciałam dostać od lubianego zawodnika bukiet z podium.... Szkoda, że były to tulipany i, że nie zdołałam ich dowieść do Warszawy
Generalnie na skoczni brylowali Norwegowie, wszędzie było ich pełno a i moją uwagę udało im się przykuć. Nawet Czesi nie byli w stanie temu zapobiec, co było już naprawdę bardzo dziwnym zjawiskiem.
Oprócz Stjernena bardzo fajny okazał się również Vegard Swensen, który przez to, że mieliśmy identyczne czapki cały czas się do mnie uśmiechał :)


Po powrocie do apartamentu obejrzałyśmy konkurs drużynowy Mistrzostw Świata w lotach. Czesi niestety się nie popisali ale miło było zobaczyć chłopaków szczególnie Janka i rewelacyjne skoki Romana. Trzeba przyznać, że ten sezon w Jego wykonaniu był fenomenalny. Zjadłyśmy pizzę (kolejną w Wiśle :P) i zaczęłyśmy przygotowania do ostatniej imprezy.
W klubie "Sofa" pojawiłyśmy się ok godziny 22:00. W odróżnieniu od zakopiańskiego "Morskiego Oka" nie było tam tłumów. Zarówno zawodnicy jak i kibice najwyraźniej pojechali do domów. W sumie zostali tylko Norwegowie i Rosjanie, którzy stawili się w klubie w liczbie dwóch (Ilja i Georgiy). Skoro byli Norwegowie nie mogłam narzekać.
Zamówiłam piwo i rozmawiałam z dziewczynami. Zaskakująco łatwo mi się tego wieczoru piło. Kiedy zwolniła się duża loża od razu ją zajęłyśmy. Po chwili zaczęli zagadywać do nas Atle i Andreas. Razem z Kimem przysiedli się do nas i zaczęła się pasjonująca rozmowa...
Hmm podobno zawodnicy piją tylko w kilku krajach w Polsce, Czechach no i oczywiście w Planicy (Słowenia)... Kim zdradził, że w Norwegii jedno piwo kosztuje tyle co u nas cztery.
Kim jest naprawdę bardzo sympatyczny. Niestety strasznie rozczarował mnie swoim zachowaniem Andreas ale cóż nie można mieć wszystkiego....
Skończyło mi się piwo więc postanowiłam udać się do baru. Zaoferowałam, że przyniosę piwo również dla dziewczyn. Przy barze zaczepił mnie Robert. Porozmawialiśmy (trzeba przyznać, że rozmowa się kleiła) przerwałam ją jednak ponieważ wiedziałam, że dziewczyny czekają na piwo. Przeprosiłam i stwierdziłam, że za chwilę wrócę.
W loży nie było miejsca a ja nie chciałam się wpychać tym bardziej, że dziewczyny były zajęte rozmową. Usiadłam zatem w następnej, która była pusta. Po ok 5 minutach dołączył do mnie Robert i kontynuowaliśmy naszą rozmowę. Było bardzo sympatycznie i okazało się, że mamy wiele wspólnego. Hehe najzabawniejsza była sytuacja kiedy to zauważył mój tatuaż i stwierdził, że z drugiej strony powinnam sobie wytatuować norweską flagę a jeśli nie za uchem to na sercu :). Obiecałam, że rozważę :D.
Pomoc w kupnie drinków zaoferował Ole Marius miło z Jego strony ale czemu nie uprzedził, że przyniesie jakąś żurawinową mieszankę? :D... Po zestawieniu tego z piwem i norweskim (mocnym) snusem czułam się jakby to określić? średnio :D. Bogu dzięki Robert zadbał o to, żeby nic mi się nie stało :). Potem wspólnie ogarnialiśmy innych ludzi. Dogadałam się z Eweliną i zadzwoniłam po taxówkę. Jechałyśmy (ja + Ewelina) wspólnie z Robertem i Kennetem. Odstawiłyśmy chłopaków do hotelu, pożegnałyśmy się a ja zaliczyłam spektakularny upadek :D i wróciłyśmy do apartamentu. Po drodze spotkałyśmy Atle, który pieszo z nowo poznaną koleżanką spacerował do Geovity. Spotkałyśmy jeszcze kogoś ale tego już nie skomentuję. Powiem tylko tyle, że zachowanie niektórych osób było żenujące.
O dziwo po spacerze poczułam się lepiej, dużo lepiej i kiedy inni poszli spać ja wraz z Violą wypiłyśmy dwie kawy i zabrałyśmy się za oglądanie gali Oscarowej. Bardzo chciałam zobaczyć Georga Clooneya (mrauu) odbierającego statuetkę dla najlepszego aktora. Niestety nie było mi to dane, ponieważ tę prestiżową nagrodę otrzymał Jean Dujardin za rolę w niemym filmie "Artysta". Otrzymał oczywiście niezasłużenie.



Do dzisiaj nie rozumiem decyzji akademii.... Mimo to z Violą miałyśmy bardzo dobre humory cały czas nabijając się z pewnego osobnika o wdzięcznym imieniu o którym jednak nie wspomnę :D.
Nie poszłyśmy spać... 
Poniedziałek to powrót do domu tym razem autobusem. Długie 6 godzin...ale przynajmniej się wyspałam no i do Katowic jechałam wspólnie z dziewczynami:).
Podsumowując zdecydowanie był to iście norweski wyjazd. Nie przypuszczałam, że oprócz Janka, Borka i Tomasa mogę jeszcze tak bardzo polubić jakiegoś skoczka. Myliłam się zyskałam nowego ulubieńca i bardzo się z tego powodu cieszę :)... George nie dostał Oscara ale na to akurat nie miałam żadnego wpływu.

Girlsy wielkie diky za nice towarzystwo i fajną zabawę. Nie zapominam o niedzielnym noclegu :*

Mějte se fajn

Ančík