11 listopada 2014

Pieprzone rozterki

Ahoj,

Trochę inaczej miał wyglądać listopad w moim wykonaniu. Miałam być już w Pradze, miałam szaleć, miałam pracować i układać sobie dorosłe życie u naszych południowych sąsiadów... a gdzie jestem? hmm nadal jestem w Warszawie i do tego robię a w zasadzie będę robiła rzeczy, których zupełnie nie planowałam. Do marca miałam mieć spokój nic nie tworzyć nic nie wymyślać, jak się jednak okazało życie ponownie zweryfikowało moje misternie przygotowane plany. Pozornie mnie to cieszy ale jakaś cząstka mnie jest najzwyczajniej w świecie wkurzona...
W kwestii Czech no cóż niby sama podjęłam taką a nie inną decyzję ale nie przypuszczałam, że zaledwie po kilku dniach będzie mi tak ciężko. Aktualnie towarzyszy mi bardzo dziwne uczucie kiedy tylko pomyślę o Pradze i o tym ile fajnych rzeczy związanych z muzyką bym tam robiła dosłownie ściska mnie w klatce piersiowej. Zamienić swoją największą miłość tzn Czechy i taką fajną szansę na coś co właściwie jest mega ulotnie i niepewne to trzeba być głupkiem...
F**k zaczęłam dostrzegać jak bardzo brakuje mi: moich czeskich przyjaciół, Tomasa, czeskiego klimatu, czeskiej muzyki, koncertów, imprez, miasta, tramwaju nr 10, klubu Chapeau Rouge, zelenej, pezów, niebieskiej bramy, zizkova, bounce bounce, czeskiego piwa, pizzy na Ladvi, uroczych uliczek, kulajdy, oświetlonego Vaclavaku, przystojnych Czechów z tunelami w uszach i snapbackach na głowach itd itp...
Zamienić to wszystko na coś co właściwie jest mega ulotne i niepewne to trzeba być głupkiem...
Niestety wpadłam w ten stan, który prześladował mnie już wielokrotnie. Otóż kiedy przemierzam warszawskie ulice jestem przygnębiona i smutna. Nie pomaga nawet siłownia i endorfiny, które aktywują się podczas potężnego wysiłku fizycznego jaki kilka razy w tygodniu sobie serwuję. Skoro już o tym mowa poniekąd jestem z siebie dumna, ponieważ łamię własne granice i z dnia na dzień poszerzam spektrum ćwiczeń o te bardziej skomplikowane oraz zwiększam liczbę spalanych kalorii. Muszę przyznać, że nie mam nawet tak złej kondycji jak obawiałam się, że mam.


Początki były ciężkie, ale 500 kalorii na bieżni pękało :) 

Po prawie miesiącu widoczne są już nawet pierwsze efekty tej męki, ale liczę na zdecydowanie więcej. Najmniej przyjemnym aspektem zdrowszego trybu życia jaki sobie narzuciłam jest odmawianie sobie dobrego jedzenia. Praktycznie całkowicie zrezygnowałam ze słodyczy, rzeczy smażonych i słonych... Smutek to bo frytki, placki ziemniaczane czy pizza z kukurydzą śnią mi się po nocach i dodatkowo mają rączki i nóżki :D... zaczyna się to robić takie trochę creepy ale jak się chce zrzucać nagromadzone wcześniej kilogramy i zwałki tłuszczyku potrzebne są wyrzeczenia. Trenuję zatem nie tylko ciało ale i silną wolę! Kolokwialnie rzecz ujmując trzeba było nie żreć to teraz nie trzeba by było się katować... ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem... walczę!


Po miesiącu ciężkiej pracy i wyrzeczeń coś zaczęło się dziać :) 

Abstrahując od siłowni generalnie ostatnio chodzę jakaś podirytowana... ludzie, których wcześniej ceniłam i lubiłam zaczęli mnie drażnić, do tego porzuciłam sentymenty i stałam się bardzo nieufna i złośliwa. Doszłam też do wniosku, że kończę ze stawaniem na wyżynach wyrozumiałości, pracą charytatywną i zarywaniem nocy dla zasady... NEVER MORE! Człowiek się stara, próbuje być cierpliwy, chce dla innych jak najlepiej i nic to nie wnosi... inni nawet nie kwapią się, żeby zapytać jak ja się mam, jak ja się czuję... Wszystkim się wydaje, że jestem silna i rewelacyjnie sobie radzę, że mnie problemy nie dotyczą... Nic bardziej mylnego... Kiedy zostaję sama dużo myślę i analizuję... często łapię dołki i mam problem z wiarą w siebie i co za tym idzie z samooceną... To, że tego nie okazuje nie znaczy, że mnie to nie prześladuje. Pozory (nie mylić z tymi czeskimi) niestety czasem mylą... Dobrze, że jest kilka osób, które przynajmniej jak do nich napiszę to chociaż wysłuchają... W dzisiejszych czasach powinnam to doceniać. No i of course staram się doceniać...

Reasumując obawiam się, że kolejny raz podjęłam złą decyzję..., że drugiej tak fantastycznej okazji jak praca u K nie dostanę, że już nie będę mieszkać w Czechach no i, że bezpowrotnie straciłam Tomasa a z tym pogodzić jest mi się chyba najtrudniej...

Zobaczymy jednak co przyniosą kolejne dni...

Anča

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz