30 kwietnia w Pradze odbywał się studencki festiwal o nazwie Majales. To coś w stylu naszych juwenaliów aczkolwiek o niebo lepiej zorganizowane. Na czterech scenach rozstawionych w największym praskim parku o nazwie Stromovka wystąpili najlepsi reprezentanci czeskiej sceny muzycznej. Zważywszy na moją dziką fascynację czeską muzyką nie mogło mnie tam zabraknąć. Bilet nabyłam już dużo wcześniej i zapłaciłam za niego zaledwie 380 kc tzn ok 60 zł. Jak za cały dzień przedniej zabawy to zdecydowanie nieduża suma. Z wielką precyzją zaplanowałam własny program na ten dzień. Pierwszy występ na jakim się bawiłam to koncert niesamowitej grupy Fast Food Orchestra, która gra ska oraz reggae. Uwielbiam chłopaków, ich piosenki zawsze poprawiają mi humor. Na żywo widziałam ich jednak po raz pierwszy...
Zajęłam miesjce pod samą sceną. Wyskakałam się, wytańczyłam i wyśpiewałam. Prawda jest taka, że podczas ich występu po prostu nie dało się stać w miejscu.
Jeśli ktoś gustuje w takich klimatach muzycznych serdecznie polecam. Zdecydowanie kawał dobrego, pozytywnego grania. I w zasadzie wszystkie piosenki są w języku angielskim.
foto: fastfoodorchestra.cz
Natępną grupą, którą bardzo chciałam zobaczyć byli chłopcy z Mandrage. To jedna z moich pierwszych zajawek czeską muzyką. Fasynowali mnie przede wszystkim dlatego, że grali elektronicznego rocka i śpiewali po czesku. Odgrywało to dla mnie sporą rolę wtedy kiedy dopiero zaczynałam się uczyć języka. Koncert był świetny, chociaż nie obyło się małych problemów technicznych. Tym razem porządnie sobie pośpiewałam a po trzecim piwku szło mi naprawdę całkiem niezle. Niezauważalne były nawet moje niedociągłości akcentowe :).
Trzeba też przyznać, że look chłopaków hmm pierwsza klasa.
foto: supermusic.sk
Po koncercie Mandrage zrobiłam sobie małą przerwę i w oczekiwaniu na największe emocje udałam się po kolejne piwo i coś do jedzenia. Niestety w tłumie ludzi zgubiłam swoich znajomych... Poszukiwania były żmudne ponieważ z powodu przeciążeń nie funkcjonowały sieci komórkowe. Zajadając się wielkim bramborakiem tzn plackiem ziemniaczanym (i tu umarła moja dieta) i sącząc kolejne piwko z cudowenego kubka zwrotnego (bo tak chyba należy przetłumaczyć tą nazwę) chłonęłam klimat czeskiego, studenckiego życia.
Z kubkiem w ręku przyczłapałam pod scenę B, gdzie swój koncert zaczynała właśnie grupa Wohnout. Ponieważ piosenki tej grupy również nie są mi obce zaśpiewałam kilka, poskakałam z tłumem i wyruszyłam pod główną scenę, ponieważ za 30 min rozpoczynał się koncert na którym najbardziej mi zależało.
Grupa MIG 21 bo o niej mowa należy do moich ulubionych zespołów (nie dzieląc upodobań na czeskie i zagraniczne) już jakieś 6 lat. Zespół słynie z lekko psychodelicznych piosenek. Jego solistą jest bardzo popularny i jednocześnie fantastyczny aktor Jiri Machacek. Uwielbiam większość filmów w których grał, ale szczególnie w pamięć zapadł mi "Horem padem" ("Na złamanie karku") z którego fragmenty dialogów zaadoptowałam do swojego własnego slangu.
Po chłopakach spodziewałam się wielkiego show i dobrej zabawy ale to co wyczyniali na scenie przeszło moje najśmielsze wyobrażenia. Mistrzostwo to chyba najtrafniej dobrane słowo. Zdecydowanie najlepszy i najbardziej energetyczny występ podczas całego Majalesu. Niesamowity kontakt z publicznością, nieporadny ale iście zabawny taniec i prowokujące ruchy to zdecydowanie było to. Publiczność szalała, a okrzyki "I love You - I lovu You, Fuck You - Fuck You" niewątpliwie miażdżyły system. Na koniec Jirka zafundował wszystkim mini sprawdzian z patriotyzmu. Wyszedł na środek i odegrał na ukulele hymn Czech. Oczywiście i ja włączyłam się do śpiewania udowadniając, że pamiętam cały tekst. W tym momencie poczułam, że ponownie obudziła się w moim sercu wielka miłość do Czech. Pierwszy raz też poczułam, że jestem u siebie. To chyba dobry objaw i najlepsze co podczas koncertu MIG 21 mogło mi się przydarzyć.
foto: supermusic.sk
Kolejne koncerty to słowacka grupa ska Polemic i czeska Sto Zvirat. Dobre granie ale po tym co zaprezentował MIG 21 nie było to już niczym porywającym. Postanowiłam więc przejść się trochę i popatrzeć co mają do zaoferowana partnerzy i sponsorzy Majalesu. Rozglądałam się również za swoimi znajomymi ale przy takiej liczbie ludzi znalezienie kogokolwiek graniczyło z cudem. Bardzo fajne zabawy były przygotowane w namitach Tic-tac i Gambrinus. Można było zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia z czego oczywiście nie omieszkałam skorzystać.
Świetna rzecz i przy tym ogromny fun. Trzeba też zaznaczyć, że pomimo niezbyt optymistycznych prognoz pogody nie było najgorzej. Padać zaczęło dopiero w okolicach godziny 22.00 a ja wtedy byłam już w drodze do domu. Po tym jak opuściłam teren parku odwiedziłam jeszcze pobliski Luna Park, w którym przełamałam kolejne swoje lęki. Zdecydowałam się na przejażdżkę turbo blasterem i wznosząc się do góry nogami na jakąś niebotyczną wysokość spoglądałam na tłumy obecne na Majalesu :).
Skoro wróciłam jeszcze do Majalesu to zrobiłam kilka fotek, co prawda zaledwie telefonem ale zawsze jest to pamiątka :)...
Nie udało mi się też uchwycić specjalnego uśmiechu JM skierowanego do mnie ale zamiast trzymać telefon w ręku wolałam po prostu odwzajemnić :)
Podsumowując bawiłam się niesamowicie.... wróciłam co prawda z bolącymi nogami ale zdecydowanie było warto.
Na pochwałę zasługuje świetna oranizacja oraz oprawa. Byłam i jestem pod tak ogromnym wrażeniem, że już we wtorek wybieram się na kolejną odsłonę tegoż festiwalu tym razem do Brna i już nie mogę się doczekać :).
Mejte se krasne
Anci
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz