13 marca 2012

W jak Wisła part 1

Ahoj,
minął już jakiś czas od mojego powrotu z Wisły ale wydaje mi się, że dopiero teraz mogę z trzezwą głową opisać ten dziwny a nawet bardzo dziwny wyjazd. Wisła to dalej dzikie miasto. Kompletnie nic się nie zmieniło od 2008 roku, kiedy to byłam tam po raz ostatni. Nadal nie ma żadnego normalnego klubu w którym można się pobawić, nadal nie ma tam właściwie co robić. Ehh zupełnie tego nie rozumiem, ponieważ to miejscowość typowo turystyczna lub jak kto woli rekreacyjna.
Generalnie na początku należy postawić sobie pytanie po co właściwie tam pojechałam? otóż po Zakopanem ponownie nakręciłam się na skoki i nie mogłam przepuścić takiej okazji. Zresztą uwielbiam konkursy Pucharu Kontynentalnego są one zdecydowanie fajniejsze niż PŚ-ie.
Jeśli chodzi o podróż to przebiegła bez większych problemów, a nawet ze sporymi niespodziankami. Pociąg Inter city jakim jechałam do Katowic okazał się ku mojej wielkiej radości pociągiem jadącym przez Katowice do czeskiej Pragi :).... Potraktowałam to jako dobry prognostyk na cały wyjazd. Jakże ogromny był mój smile na buzi, kiedy do przedziału wszedł Pan z wagonu restauracyjnego proponując "pivo, vino, dzus, vodu" .... ahh Czechy <3. Sam wagon był prawie pusty a w przedziale przez całe 2 h prowadziłam pasjonujący dialog z chłopakiem z Fundacji republikańskiej :) było ciekawie...
Kiedy dotarłam do Katowic na peronie czekała już na mnie Agnieszka... potem wspólnie przemierzałyśmy "cudowne" Katowice w celu dostania się na dworzec autobusowy. Następnie prawie 2 godzinna podróż do Wisły...
Ponieważ wyjazd przesunął się o jeden dzień trzeba było się spieszyć by dotrzeć na skocznię choćby na kawałek treningów. Po większych kombinacjach ostatecznie się udało. Piątek spędziłyśmy na uboczu bez większej analizy składów oraz rezultatów osiąganych przez zawodników. Pogoda.... właśnie to najgorszy minus wyjazdu. Plusowa temperatura i te obrzydliwe roztopy. Wisła jak zwykle zresztą nieprzygotowana... wielkie zaspy śniegu będące pozostałością po gigantycznych opadach i wysokich mrozach niemiłośiernie topniały... W butach była po prostu rzeka... a mogłam zabrać kalosze albo chociaż buty na zmianę. Nie wiem co mnie też podkusiło aby na głowę założyć norweską czapkę. Nie przewidziałam, że wzbudzi ona tyle sensacji... Już w Katowicach reagowano na nią okrzykiem "ejj fajna czapka" :D
W sumie w piątek nic ciekawego na skoczni się nie działo za to już powrót do centrum Wisły był jak najbardziej godny odnotowania :D... Razem z Agą wolnym krokiem przeszłyśmy krętą ulicę z zamiarem dotarcia na przystanek autobusowy. W duszy modliłyśmy się aby coś o tej póznej porze jechało. Udało się jechał autobus ha ha ha a sympatyczny Pan kierowca zaproponował nam podróż nie tylko do centrum ale do samego Wiednia i to za free :) pozytywny człowiek :)...
W centrum odwiedziłyśmy sklep (lol jest w Wiśle taki czynny do 21:00), zjadłyśmy smurfowe lody, potańczyłam tańce ludowe na ulicy w rytmie sztucznych ogni :P (trafiłyśmy akurat na huczne rozpoczęcie jakichś zawodów coś związanego z Anną Komorowską ale nie wiem o co cho dokładnie). Podsumowując był po prostu fun:). Mijając "Start" oczywiście musiałyśmy z Agą wejsć centralnie na Borka no bo jak inaczej... cały czas nie ogarniam o co chodziło z tym kotem :D....ale Aga już nigdy więcej się z Tobą nie cofam :D.
O wieczorze pisać nie będę powiem tylko, że stał on pod znakiem, Zimy, Jacka Danielsa, słoweńsko - rosyjskiego billarda i skradzionego kufla z Sofy :D. Kolejna zła noc, która sprawiła, że obudziłam się z wielkim bólem głowy.
Sobota była już znacznie lepsza :) do naszej dwójki dołączyła Justyna i tak oto zaczęły się śpiewy "nie, nie boję się" i innych górnolotnych przebojów.
Ponieważ skoki były dopiero po południu spokojnie obejrzałyśmy komedię "Tak to się teraz robi" ze słodkim Jasonem Batemanem <3 (uwielbiam Go) jednocześnie zajadając się pizzą.


Pierwszy konkurs nudny... zaledwie jednoseryjny. Na rozbiegu podobno wiało. Ciężko mi to oszacować ponieważ na dole było spokojnie a góry po prostu nie widać... tak już "Malinka" została zaprojektowana... kibic niestety nie widzi jak skoczek wychodzi z progu...Ja jednak wolę zakopiańską "Wielką Krokiew".
Jeśli mam być szczera kompletnie nic mi się tego dnia nie chciało....nawet nie wyjęłam aparatu a i jakoś nie byłam skora do rozmów. Wymieniłam kilka zdań z Borkiem, Jirim i Zmordym ale myślami byłam w Vikersund, gdzie przecież skakał Honza. Co chwilę ktoś wisiał na telefonie pytając rodziców, czy znajomych o wyniki. Kiedy dowiedziałam się, że Maturyn pobił swój własny rekord życiowy szybując 208 metrów(i chrzanić te ponad 26 pkt odjęte za wiatr) humor natychmiast mi się poprawił :). Żałowałam tylko, że nie mogłam tego zobaczyć. Nie omieszkałam jednak po powrocie do willi złożyć serdecznych gratulacji Jankowi :) dodam, że był bardzo szczęśliwy :)... ha nie tylko On :). Fajnie było po tylu latach spotakać Karolinę i sobie z Nią pogadać :)
Największym nieporozumieniem dnia była słowacka podróż do domu :D... mimo wszystko Tomas jest uroczy i po prostu Go uwielbiam :) uśmiech he he he :)
Po małych turbulencjach dotarłyśmy do pensjonatu... i opornie zaczęłyśmy ogarniać się do wyjścia do Sofy. W między czasie zjadłyśmy jeszcze jedną pizzę (ta była świetna) i wydurniałyśmy się przed chatroulette. Dzieci miały zabawę :D... ohh szkoda, że nam zablokowało tego fajnego Włocha :(
Wieczór był zdecydowanie crazy... he he he chociaż w moim wypadku całkowicie trzezwy :)
Najbardziej ucieszył mnie widok Tonia, którego już kilka lat nie widziałam... poznało się również kilku nowych ludzi z którymi znajomość zdecydowanie rozkwita:). Zabawni byli Słoweńcy, którzy masakrowli tablicę do lotek :). Fajnie, że tvp sport powtarzał wieczorem loty z Vikersund. Mogłam spokojnie zobaczyć rekordowy lot Janka :)... urocza była reakcja całego baru na zapsuty skok Schlierenzauera. Ha nie tylko ja Go nie lubię. Robert Hrgota rozwalił mnie komentarzem pewnego czeskiego zawodnika :D
Impreza generalnie fajna, niektórzy zakończyli ją pod stolem inni na stole a ja wychodziłam zadowolona :)
Po tym jak dotarłyśmy do pensjonatu udałam się pod prysznic a następnie z dziewczynami obejrzałyśmy jeszcze kawałek filmu "Spadkobiercy" z George Clooneyem oczywiście <3.... jeszcze wtedy wierzyłam, że George otrzyma Oscara dla najlepszego aktora za rolę właśnie w tym właśnie filmie. Jak bardzo się myliłam miałam okazję przekonać się w niedzielę.
Mimo wszystko zachęcam do obejrzenia....bo warto :)


To tyle w pierwszej części... najfajniejsza jednak była niedziela :)
mejte se hezky


Anči

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz